Jerozolima. Centrum prasowe. Czekamy na Lecha Kaczyńskiego, żeby zadać mu wszelkie pytania. Nagle jeden ze współpracowników Prezydenta ogłasza, że dziennikarze muszą natychmiast opuścić centrum i udać się do busów, które przewiozą ich w inne miejsce.

Miejsce odległe od Lecha Kaczyńskiego. Miejsce, w którym nie bedzie możliwości zadawania pytań. Upieramy się i zostajemy informując, że na następny punkt wizyty dotrzemy we własnym zakresie.

Słyszymy, że głupio robimy, bo Prezydent i tak się nie wypowie. Czekamy. Wychodzi Lech Kaczyński i bez żadnych problemów zaczyna odpowiadać na wszelkie pytania. Swobodnie, czasami nawet dowcipnie. Prezydenckie otoczenie jest oburzone, za plecami Lecha Kaczyńskiego trwa taka oto wymiana zdań:

- Wiedziałam, że tak będzie, że będą o to pytać....Niedobrze

- Niedobrze

Tymczasem Prezydent radzi sobie całkiem nieźle nawet w tematach, które według jego otoczenia wywołują u Niego wyłącznie irytację. Otoczenie nie może wytrzymać. Co chwilę ktoś doskakuje do prezydenckiego ucha i podpowiada. Tak jakby Lech Kaczyński był małym chłopcem, który nie za bardzo wie co powiedzieć i jak ma się zachować.

Podobnie jest następnego dnia. Znów walka o ucho Prezydenta i znów rozpaczliwe próby wyrwania Głowy Państwa ze szponów dziennikarzy. Nie wiem dlaczego ludzie, którzy otaczają Lecha Kaczyńskiego chcą mu tak bardzo zaszkodzić myśląc, że ukryty Prezydent to bezpieczny Prezydent. Nie wiem dlaczego traktują go jak człowieka wymagającego specjalnej troski. A później dziwią się, że jest kiepsko postrzegany.