Poseł PiS Maks Kraczkowski skierował do szefa MSW prośbę o wnikliwe zbadanie zarzutów anonimowych ekspertów, którzy podważają wiarygodność wyborów w Polsce. Od prawdziwości zawartych w ich raporcie tez dystansuje się jednak nawet on sam. Ktokolwiek zaś ma pojęcie o działaniu mechanizmu PKW i sieci... właściwie nie musi czytać dalej.

Od wczoraj część mediów ekscytuje się zagadkową wypowiedzią posła, który wprawdzie raportu nie przedstawia publicznie (i ten publikowany przez nas nie od niego pochodzi), w niejasny sposób jednak sugerował niejasności wokół wyborów. Maks Kraczkowski zapowiadał też, że skieruje do odpowiednich służb treść raportu, dokumentującego zastrzeżenia "ekspertów" (podpisanych jako Zespół ds. monitoringu wyborów). Mają oni wątpliwości co do szczelności systemu przesyłania danych o wyniku wyborów.

Przedstawiamy więc raport, stroniąc jednak od oceny jego tekstowej części. Na jej temat każdy może wyrobić sobie zdanie sam.

Co do meritum jednak warto wiedzieć, że:

Podstawą do podania oficjalnego wyniku wyborów są wyłącznie dane, zebrane z komisji wyborczych w formie protokołów na papierze.

Dane elektroniczne służą jedynie do przyspieszenia o kilka godzin zliczania głosów, jednak jedynie zliczania nieoficjalnego. Po zweryfikowaniu z protokołami są zaś publikowane na stronie PKW.

Przesyłanie danych elektronicznych jest nieczytelne dla tzw. providera, czyli dostawcy usług internetowych. Nie ma on do nich wglądu, a tym bardziej możliwości ingerowania w nie. Ktokolwiek chciałby odczytać te dane, musi mieć uprawnienia, które mają tylko członkowie obwodowych, okręgowych i Państwowej Komisji Wyborczej - wyjaśnia Romuald Drapiński, wicedyrektor zespołu organizacji wyborów, odpowiedzialny z ramienia PKW za bezpieczeństwo danych. Operator przekazujący te dane nie ma takiej możliwości. Dyrektor zapewnia też, że żaden z serwerów PKW nie jest umieszczony poza krajem, do treści opisowej tekstu raportu jednak odnosić się nie chce. Zwyczajnie tych domysłów nie rozumiem - mówi.

Obsługujący połączenia sieciowe technicy, których poprosiłem o ocenę niezrozumiałej dla laika części "raportu ekspertów", są zaś zgodni co do jednego: wnioski wysnute z przedstawionych w dokumencie danych to oczywisty absurd. Dane w nim zgromadzone są zapisem organizacyjnych poczynań Krajowego Biura Wyborczego, wziętym z ogólnodostępnego RIPE - Réseaux IP Européens - organizacji koordynującej technicznie i administracyjnie rozwój internetu. Wejście na stronę www.ripe.net i wpisanie w wyszukiwarkę tzw. numeru IP danego podłączenia do sieci pozwala na uzyskanie informacji o administratorze, dostawcy usług dla danego abonenta, na kogo połączenie jest zarejestrowane etc.

Z pomocą RIPE "eksperci" odkryli, że PKW korzystała swojego czasu z usług dostawczych firm Internet Partners (nazywaną rosyjską) i GTS. Pierwsza nie istnieje, bo została wchłonięta przez drugą, mającą ponadnarodową strukturę własnościową. Autorzy raportu twierdzą też, że "więcej niż pewna" jest współpraca Internet Partners z notowaną na warszawskiej giełdzie ATM, która zbudowała jedną z czarnych skrzynek rozbitego Tu154M...

Starając się opisać na potrzeby laika (mnie) opisane w "raporcie" zarzuty, oparte na danych RIPE, jeden z techników powiedział "to tak, jakbyś sugerował, że jeden z operatorów telefonii komórkowej przekręca sens twoich wypowiedzi, kiedy rozmawiasz przez telefon".

Inny spytał wprost, czy autor "raportu" chodzi w czapeczce z folii aluminiowej, bo w pewnych kręgach to nakrycie głowy uchodzi za coś, co chroni przed namierzaniem przez satelity...

Trzeci z sieciowych techników, pozbawiony poczucia humoru, za to obdarzony cennym darem zwięzłości wypowiedzi po przestudiowaniu danych, zawartych w raporcie orzekł tylko "absurd".

Nie podam nazwisk moich ekspertów, podobnie jak nie podali ich autorzy raportu, który za sprawą posła Kraczkowskiego trafił do MSW z prośbą o wnikliwą analizę.

Liczę, że do niej dojdzie.