W nocy z soboty na niedzielę zmieniamy czas z letniego na zimowy. 30 października nad ranem cofniemy wskazówki zegarów z godziny 3 na godz. 2. Co ciekawe, w tym roku mija równo 95 lat od pierwszej w Europie zmiany czasu. W 1916 roku, jeszcze w czasie pierwszej wojny światowej, dokonali tego Niemcy. Podczas wyzwalania zachodnich ziem polskich stało się to przyczyną tragicznego nieporozumienia. O historii i potrzebie zmiany czasu z astronomem Jerzym Rafalskim rozmawiał reporter RMF FM, Tomasz Fenske.

Tomasz Fenske: Zmiana czasu może przysporzyć wielu komplikacji i tak już w historii nieraz bywało...

Jerzy Rafalski: Oj tak... Niemcy już rzeczywiście w 1916 roku próbowały zmieniać czas, wtedy pojawił się czas letni właśnie po zachodniej stronie Polski. Ale pamiętamy, że były to bardzo burzliwe czasy. Kiedy później przez nasze zachodnie ziemie szły wojska polskie, umówiono się na dokładną datę i godzinę kapitulacji. I rzeczywiście wojska polskie o określonej godzinie weszły... padł strzał z broni niemieckiej. Zginął Gerard Pająkowski. Okazało się, że zegarki niemieckie wskazywały godzinę wcześniejszą... Tak wielkie były wtedy perturbacje z czasem. Pająkowski został pochowany na toruńskim cmentarzu. Kto wie, czy to nie jest właśnie pierwsza ofiara zmiany i manipulacji czasem w tych pierwszych, trudnych latach 1916-1920. Z czego wniosek, że warto zwracać uwagę nie tylko na datę, ale także na godzinę.

Co roku powraca dyskusja, czy zmiana czasu ma w ogóle sens, czy rzeczywiście przynosi oszczędności...

Po drugiej wojnie światowej wydawało się, że faktycznie są oszczędności. Wszystkie gospodarstwa domowe rzeczywiście - tak się wydawało - oszczędzają prąd. Bo zwróćmy uwagę: jeśli oszukujemy się wzajemnie, że oto jest inna godzina, to widzimy, że zmrok zapada nieco później i faktycznie, pojawiają się oszczędności, bo godzinę później zapalamy światło. No tak, ale z drugiej strony teraz już żyjemy globalnie i największe zużycie energii to zakłady przemysłowe, które pracują 24 godziny na dobę...

A zmiany wprowadzają spory zamęt w nasze życie...

Popatrzmy na kolej - zmiana czasu o jedną godzinę wiąże się z ogromnym chaosem. A samoloty, a komputery? Okazuje się, że te małe gospodarstwa domowe, które mogłyby zaoszczędzić, już praktycznie nie mają wpływu na globalne zużycie energii; z powodu tych wielkich systemów przemysłowych zależnych od "zegarka" trudno już mówić o oszczędnościach.

Więc powraca pytanie o sens.

Tak, ale z drugiej strony latem faktycznie chcielibyśmy mieć taki czas, kiedy posiedzimy troszeczkę dłużej i nie będziemy się kładli spać z kurami. Przecież przyjemnie jest dłużej siedzieć. A rano co prawda odetniemy godzinę, ale i tak robi się jasno już po czwartej, więc śpimy. Zimą zaś kto chciałby wstawać kiedy jest ciemno i czekać do ósmej albo dziewiątej aż zrobi się jasno? Więc jeżeli już wstajemy, niech faktycznie już świta. Przy czym faktycznie, zmiana czasu być może dla nas na dłuższą metę jest korzystniejsza, natomiast z punktu widzenia oszczędności energetycznych chyba nie ma większego sensu.

Ale zmiana czasu nie wszędzie wygląda tak samo.

Fakt, najważniejsze, by się wszystkie kraje dogadały w tej sprawie i umówiły według jakiego czasu działamy. Europa się dogadała, bo zwróćmy uwagę, że mamy u nas ten sam czas, który panuje np. w Hiszpanii. Proszę popatrzeć - ten sam czas, ale Hiszpania jest wysunięta na zachód i tam zimą słońce wschodzi o godzinie ósmej, więc świta właśnie o ósmej, pół do dziewiątej; późno tam wstaje dzień. Czy my byśmy tak chcieli - trudno powiedzieć. Ale na skutek tego, że panuje tam ten sam czas należy pamiętać, że dzień jest troszeczkę przesunięty. Z drugiej strony każde państwo rządzi się własnymi prawami. Rosjanie też próbowali przechodzić na czas letni, ale zrezygnowali, bo okazało się, że tak naprawdę teraz już nie ma to sensu.

A na mapie świata?

Część państw przechodzi na czas letni, część nie; kwestia umówienia. Czas najwyższy zrobić z tym porządek, bo to tak, jakbyśmy bawili się miarami: każdy z nas używa innej i teraz każdy od czasu do czasu ucina jeden centymetr, a inni z kolei dodają jeden centymetr. Jak się dogadać? Rozwiązaniem może być życie w naszych gospodarstwach według czasu słonecznego, ale globalnie powinniśmy posługiwać się czasem uniwersalnym. I tak rzeczywiście coraz częściej się dzieje: gdy podajemy jakiś czas na świecie to zawsze podajemy czas uniwersalny, UT, a więc ten panujący w Greenwich.

Ciekawym przypadkiem jest też Australia...

Tam wszystko stoi na głowie. Gdybyśmy pojechali do Australii, to Słońce wędrowałoby w drugą stronę; co prawda wschodzi na wschodzie i zachodzi na zachodzie, ale przetacza się przez północną część horyzontu. Gdy popatrzymy na jego wędrówkę w ciągu dnia, faktycznie zobaczymy, że Słońce posuwa się w drugą stronę. Zegary słoneczne też funkcjonują inaczej, bo cień przesuwa się tak, jak każde słońce. Nawet australijskie zegarki, takie dowcipne, chodzą w drugą stronę. W takim razie ktoś by powiedział: no to i zmiana czasu też powinna następować odwrotnie. I tak, następuje, ponieważ jest rzeczywiście zmiana... pór roku. Gdy u nas nastaje zima na półkuli północnej, na południu następuje lato. Tak więc my odcinamy godzinę, a Australia jedną godzinę dodaje. Wygląda, jakby wszystko działało w przeciwfazie i stawało na głowie, ale w istocie jest w porządku: oni wchodzą w czas letni, a my z letniego schodzimy.