Podróż do Tokio nie jest już logistycznym wyzwaniem. Wystarczy wsiąść do samolotu i po dość długim locie można cieszyć się spotkaniem z innym krajem, inną kulturą. Tak było przynajmniej przed pandemią. Teraz dotarcie do Japonii jest zdecydowanie trudniejsze. Poczułem to na własnej skórze.

Skomplikowane są już przygotowania do podróży. Dziennikarze zjeżdżający do Tokio na igrzyska olimpijskie musieli skompletować gruby plik dokumentów i wypełnić mnóstwo internetowych formularzy. Wszystko przyspieszyło w ostatnich tygodniach.

Jeszcze w czerwcu organizator igrzysk wprowadzał różne zmiany wymuszające nowe działania. Jednym z kluczowych elementów w pomyślnym przejściu lotniskowych procedur była akceptacja jednego z dokumentów przez japoński rząd. Mój wniosek zaakceptowano gdy leciałem już samolotem i nie jestem pod tym względem wyjątkiem.

W Tokio na lotnisku, już po przylocie, trzeba spędzić ładnych kilka godzin. Początkowo z samolotu wypuszczono osoby niezwiązane z igrzyskami. Dopiero w drugiej kolejności pokład opuścili sportowcy i dziennikarze. A towarzystwo na pokładzie było międzynarodowe. Zauważyłem sportowe stroje z Iraku, Nepalu, Seszeli, Węgier, Ukrainy czy Grecji. Zresztą wdałem się w krótką pogawędkę z siedzącym obok trenerem greckiej reprezentacji w piłce wodnej. Rzeczywiście w trakcie takiego lotu można poczuć, że leci się na imprezę sportową o wymiarze globalnym.

Testy na Covid-19

Wróćmy jednak do lotniska Narita i procedur już po wylądowaniu. Początkowo podzielono dziennikarzy i sportowców na dwie grupy, choć nie bardzo wiadomo z jakiego powodu, bo po przejściu kilkuset metrów obie grupy znów były wymieszane. Długie, lotniskowe korytarze poprowadziły nas do strefy, w której czekaliśmy na zrobienie kolejnych testów na Covid-19.

Wcześniej wykonywaliśmy je także przed lotem. Trzeba było przygotować plik dokumentów i kod QR ze specjalnej aplikacji. Sam test nie jest wymazowy, ale przeprowadzany ze śliny. Trzeba po prostu zostawić próbkę w specjalnej probówce. Później dostajemy przydzielone krzesełko i w strefie oczekiwania... czekamy na wynik. Wydawałoby się, że będą to sprawy przeprowadzane indywidualnie, ale po ponad godzinie miły pan podszedł do sektora B, w którym siedziałem i z uśmiechem oznajmił, że jest w porządku. Wyniki negatywne. Można iść dalej.

Na kolejnym punkcie kontrolnym wydano mi wynik testu, a następne stanowisko dało możliwość zalaminowania i zarejestrowania akredytacji, która jest jednym z najważniejszych dokumentów. Kolejne etapy były już podobne do tych znanych ze zwykłych podróży. Procedury celne, procedury związane po prostu z przekraczaniem granicy. Wreszcie odbiór walizki, co po długiej podróży jest zawsze miłym doznaniem, co potwierdzą wszyscy, którzy kiedyś dotarli do celu bez własnych bagaży.

Oczywiście opuszczenie lotniska to nie koniec przygody. Specjalny autobus zawiózł nas do centrum przesiadkowego, w którym mogliśmy zamówić taksówkę, która rozwoziła przedstawicieli mediów do hoteli. Ja do swojego dotarłem wreszcie o 1 w nocy. Przywitał mnie recepcjonista i pan w czapce z napisem "security", który pilnuje księgi wejść i wyjść niczym pani etażowa znana z rosyjskich czy może bardziej radzieckich hoteli.

Trzydniowa kwarantanna

Teraz przebywam na trzydniowej kwarantannie. W jej trakcie nie mogę opuszczać pokoju hotelowego, ale... muszę codziennie mierzyć temperaturę. Specjalny termometr czeka w recepcji. Są zatem małe regulaminowe rozbieżności. 3-dniowa kwarantanna nie jest dla dziennikarzy regułą, ale jest nią uwiązana większość przedstawicieli mediów.

Pozostają testy na Covid-19, które muszę samodzielnie przeprowadzić kiedy tylko dostarczone zostaną dla mnie probówki. Złożyłem już odpowiednie wnioski i wiem, że jutro dostanę specjalny zestaw. Nie wiadomo jednak kiedy. No, ale przynajmniej jest na co czekać. Codziennie muszę też wypełniać w aplikacji ankietę na temat swojego stanu zdrowia. Kolejne procedury z pewnością jeszcze mnie zaskoczą, bo każdemu towarzyszy tu pewna doza niepewności. Nie jest z uwagi na nieprzewidywalność sportowych rozstrzygnięć. 

Opracowanie: