Nadal nie wiadomo, co się dzieje z gen. Siergiejem Surowikinem. Niektóre media podają, że ma on być przetrzymywany w moskiewskim areszcie Lefortowo. Do sprawy odnieśli się już córka wojskowego i rzecznik Władimira Putina Dmitrij Pieskow.

W rosyjskich źródłach mnożą się spekulacje o "dużych czystkach" w strukturach dowódczych armii, które miałyby być konsekwencją buntu Prigożyna.

Dwaj generałowie rosyjskiej armii Walerij Gierasimow i Siergiej Surowikin nie pojawili się publicznie od czasu buntu Jewgienija Prigożyna. Niepotwierdzone informacje mówią o tym, że Putin miał aresztować jednego z nich.

"The Moscow Times" podaje, że chodzi o Surowikina, nazywanego też "generałem Aramagedonem" albo "rzeźnikiem z Syrii". Ma on być przetrzymywany w moskiewskim areszcie Lefortowo. Jeden z rosyjskich dziennikarzy podaje, że generał od soboty nie kontaktował się z rodziną, a jego ochroniarz nabrał wody w usta.

Komentarz Pieskowa

O Surowikina pytany był przez dziennikarzy Pieskow. Nie, niestety nie (nie mogę odpowiedzieć - przyp. red.). Proszę skontaktować się z Ministerstwem Obrony, to są kompetencje tego resortu - powiedział Pieskow.

Na doprecyzowujące pytanie, gdzie obecnie przebywa Surowikin i czy informacja o jego aresztowaniu się potwierdza, Pieskow odpowiedział: "Nie mam tu nic do dodania ponad to, co już powiedziałem na ten temat".

Został również zapytany, czy Władimir Putin nadal ufa Surowikinowi.

Tutaj mówimy o tym, że on (Putin - przyp. red.) jest naczelnym wodzem i współpracuje z ministrem obrony, z szefem Sztabu Generalnego. Jeśli chodzi o podziały strukturalne w ministerstwie, proszę o kontakt z ministerstwem - odpowiedział Pieskow.

Córka zaprzecza

Z kolei córka Surowikina Weronika twierdzi, że po buncie zorganizowanym przez Jewgenija Prigożyna jej ojciec nie został zatrzymany.

W komunikacie, który cytuje telegramowy kanał Baza, stwierdziła, że jest w kontakcie z ojcem, że nigdzie nie zniknął i "wszystko jest z nim w porządku". "Nic mu się nie stało, jest w swoim miejscu pracy... Wszyscy są na swoich miejscach pracy. Wszystko jest w porządku" - powiedziała.

Z kolei były redaktor naczelny "Echo Moskwy" Aleksiej Wieniediktow twierdzi, że Surowikina "nie ma w Lefortowie", ale od trzech dni ani generał, ani jego gwardia nie mają ze sobą kontaktu. W tym samym czasie, według dziennikarza, zwolniony został zastępca Surowikina, generał pułkownik Andriej Judin.

Do stycznia Surowikin kierował działaniami armii rosyjskiej w Ukrainie. Funkcję tę objął w październiku 2022 roku, jak uważano - dzięki zabiegom Prgożyna. Przy tym, Surowikin służył w Ukrainie od początku inwazji jako dowódca sił powietrzno-kosmicznych, a potem Grupy Południe armii rosyjskiej.

Według niektórych obserwatorów to właśnie z inicjatywy Surowikina od jesieni 2022 r. Rosja wdrożyła strategię zmasowanych ostrzałów ukraińskiej infrastruktury cywilnej.

Z kolei Walerij Gierasimow, nie pojawił się publicznie ani w państwowej telewizji od czasu buntu - zwraca uwagę agencja Reutera. Od 9 czerwca o gen. Gierasimowie nie wspomniano również w komunikacie prasowym ministerstwa obrony. Według niektórych zachodnich analityków wojskowych, 67-letni gen. Gierasimow, szef sztabu armii rosyjskiej i jej dowódca w agresji na Ukrainę, jest posiadaczem jednej z trzech rosyjskich "teczek nuklearnych".

Wcześniej "New York Times" podał, że szef grupy Wagnera miał wsparcie rosyjskich generałów, którzy wiedzieli o jego buntowniczych planach. Jednym z pomagierów miał być gen. Surowikin. Od dawna znane są jego bliskie związki z Prigożynem - razem mieli służyć w Syrii. W styczniu Surowikin został odsunięty przez resort obrony od dowodzenia inwazją na Ukrainę, jednak nadal ma duże wpływy w armii i cieszy się poparciem wśród żołnierzy.

Bunt Grupy Wagnera

W sobotę 24 czerwca doszło do buntu Grupy Wagnera, co miało być efektem napięć pomiędzy rosyjskim resortem obrony a dowódcą najemników Jewgienijem Prigożynem.

Wagnerowcy najpierw zajęli Rostów nad Donem, w tym siedzibę Południowego Okręgu Wojskowego, a następnie ruszyli w kolumnie pancernej w kierunku Moskwy. Najemnicy, którzy dotarli do obwodu lipieckiego, mieli znajdować się 200 km od stolicy Rosji.

Bunt zakończył się po negocjacjach przywódcy wagnerowców z prezydentem Białorusi Alaksandrem Łukaszenką, prowadzonych w porozumieniu z Władimirem Putinem. Szef Grupy Wagnera zgodził się ustąpić i po południu rozkazał najemnikom, by zaczęli się wycofywać z terytorium Rosji.

Na mocy porozumienia najemnicy, którzy zdecydowali się pozostać w Grupie Wagnera, będą mogli wyjechać na Białoruś.

W poniedziałek głos zabrał sam Prigożyn. Szef najemników przekazał, że 1 lipca Grupa Wagnera miała przestać istnieć "w wyniku intryg i nieprzemyślanych decyzji". Tłumaczył także, że marsz nie miał na celu obalenia władz na Kremlu. Od wtorku Prigożyn przebywa na terenie Białorusi.