Przeżyła wyłącznie dzięki temu, że mąż osłonił ją własnym ciałem. Sam zmarł w wyniku odniesionych obrażeń. Świat Tatiany z ukraińskiego Czernihowa runął, kiedy podczas zwykłego spaceru obok niej i jej ukochanego spadła rosyjska rakieta. Bała się, że przez wojnę straci też kolejną, najważniejszą osobę w życiu – zaledwie 18-letniego syna. Chłopak został ciężko ranny na froncie. Przeżył, ale było ryzyko, że nie będzie chodził. Paradoksalnie to on, choć unieruchomiony w szpitalu, uratował matkę z beznadziejnej sytuacji. Szczęśliwego finału nie byłoby jednak gdyby nie polski neurochirurg – dr Łukasz Grabarczyk z Olsztyna.

Zanim zaczynamy rozmowę, długo pijemy kawę. W maleńkiej kuchni u Pavlo i Zoi w zachodniej części Kijowa siedzimy w piątkę. Kiedy bardzo delikatnie wracamy do tego, co wydarzyło się czwartego marca i krótko potem, Tatianie załamuje się głos. W trzęsących się dłoniach trzyma odpalanego jeden po drugim papierosa.

Kobieta, choć w sile wieku, jest w ogromnym szoku, w ciągu kilku dni jej długie, bujne włosy w pełni pokryła siwizna. Razem z nią te emocje przeżywają wspomniani Pavlo i Zoja Przypadkowo poznani ludzie, którzy w Kijowie dali jej dach nad głową.

Siedzimy tam razem z Łukaszem Grabarczykiem - lekarzem, który przyjechał po ranną kobietę. Matkę swojego pacjenta, któremu krótko przedtem wyjmował odłamki z kręgosłupa.

Kiedy bardzo ostrożnie pytam o możliwość nagrania dramatycznej historii Tatiany, liczę się z odmową. Porozmawiajmy. Opowiem ci o wszystkim, powiedzcie tam u was, co my tu musimy przeżywać - słyszę jednak w odpowiedzi.

Nikt nie wierzył, że dojdzie do wojny

W Czernihowie, z którego pochodzi Tatiana, w którym mieszkała z mężem Sergiejem i w którym wychowywała syna Denysa, jeszcze miesiąc przed rosyjską inwazją nikt nie spodziewał się takiego rozwoju wydarzeń. Kiedy byłem tam pod koniec stycznia, widziałem tańczących w parku seniorów, którzy pukali się w głowę, kiedy pytałem o prawdopodobny scenariusz rosyjskiej agresji. Podobnie reagowali inni ludzie na ulicach miasta.

Na przejściu granicznym w Sieńkiwce, gdzie łączą się Białoruś, Rosja i Ukraina, oddalonym około 70 kilometrów od miasta, panował majestatyczny wręcz spokój.  Kiedy 24 lutego świat obiegły zdjęcia z tego właśnie miejsca, na których widać było jadące w stronę Czernihowa czołgi, było jasne, że inwazja Rosji stała się faktem.

Usłyszał nadlatującą rakietę i nakrył ją własnym ciałem

W pierwszych dniach, jak w całej Ukrainie, mieszkańcy również w pobliżu rosyjskiej granicy, starali się żyć normalnie. Początkowo alarmy przeciwlotnicze wywoływały strach, ale chcąc nie chcąc, po upływie pewnego czasu ludzie zdążyli się do nich przyzwyczaić. Ten ogłoszony czwartego marca ostrzegał przed rakietą, która oprócz życia męża Tatiany odebrała też życie kilkunastu innych osób, które znajdowały się w ich pobliżu. Kobieta pamięta, że kiedy jej ukochany usłyszał nadlatującą rakietę - natychmiast nakrył ją swoim ciałem.

Dziesięć dni walki o życie

Krótko po eksplozji Tatiana odezwała się do męża. Mężczyzna powiedział jedynie, że nie czuje nic od pasa w dół. Kobieta miała jednak nadzieję, że skoro obydwoje przeżyli, wszystko będzie dobrze. Sama odniosła bardzo poważne obrażenia stawu łokciowego. Odłamek rakiety przeszył jej rękę na wylot.

Walka o życie Siergieja trwała w szpitalu jeszcze przez dziesięć dni. Tatiana wspomina, że kiedy jego stan się pogarszał - medycy nie pozwalali jej przychodzić do sali, w której leżał mąż.

Sama przeszła operację stawu łokciowego, ale lekarzom w Czernihowie udało się go jedynie prowizorycznie zabezpieczyć. Kości wewnątrz są roztrzaskane na wiele mniejszych elementów.

W dniu śmierci ukochanego, 14 marca, lekarze nie byli surowi w kwestii odwiedzin męża. Niech wejdzie do niego i jeszcze trochę porozmawia - powiedzieli tego dnia pielęgniarkom, co dziś z wielkim trudem wspomina kobieta.

W Czernihowie kobieta została sama. Z kserokopią paszportu, oryginał został w zbombardowanym mieszkaniu.

Dramatyczna ewakuacja

18-letni syn Tatiany Denys walczył na wschodzie kraju, tam gdzie od początku inwazji toczyły się najcięższe starcia. Kiedy został ranny, trafił do jednego z wojskowych szpitali na zachodzie. Swoim ukraińskim kolegom pomagał tam wówczas polski neurochirurg dr Łukasz Grabarczyk. Wiadomo było, że obrażenia chłopaka są na tyle poważne, że będzie wymagał skomplikowanej operacji i rehabilitacji. Umożliwiający ją sprzęt i warunki były w Polsce, w Olsztynie. Grabarczyk nie zastanawiał się ani chwili. Pacjenta trzeba było przetransportować po zabiegu na Warmię.

Zanim jednak Denys i jego lekarz porozumieli się w sprawie pomocy dla Tatiany, chłopak od kilku dni zastanawiał się, jak ewakuować matkę z bombardowanego wciąż Czernihowa.

Kobieta była w fatalnej kondycji psychicznej. Młody żołnierz chciał, by wyjechała chociażby do bezpieczniejszego nieco Kijowa. Uruchomił w tej sprawie wszystkie swoje kontakty - pośród znajomych i przyjaciół. Udało się. Jego mama odebrała telefon, który najpierw przepełnił ją strachem, ale chwilę potem dał ogromną nadzieję.

Z ręką w metalowej szynie, w rzeczach, które miała na sobie, Tatiana zdecydowała się na wyjazd z miasta. Właściwą drogę znali tylko dobrze zorientowani miejscowi kierowcy. Kilka dni wcześniej Rosjanie wysadzili jedyny most prowadzący z Czernihowa w kierunku Kijowa.

Na czele niewielkiego konwoju z uciekającymi cywilami jechał żółty bus, jego kierowca wiedział, jak i którędy objechać nieprzejezdne drogi. Kiedy wydawało się, że wszystko idzie zgodnie z planem, w jednej z wiosek na trasie do Kijowa rozpoczął się kolejny dramat, przywołujący najtragiczniejsze wspomnienia z 4 marca. Konwój został ostrzelany, a wszyscy jadący w nim pasażerowie kilka godzin ukrywali się w lesie.

Kolejny etap drogi Tatiany pozbawiony był już wszelkiej nadziei. To była podróż pieszo, przed siebie. Wtedy zatrzymali się przy niej Pavlo i Zoja, od spotkania z którymi zaczynamy tę historię.

Wiekowym autem dowieźli ją do Kijowa, zaprosili pod swój dach. Pierwsze dni były bardzo trudne, Tatiana w ogóle nie chciała nigdzie wychodzić. Każdy, najmniejszy szum przyprawiał ją o ogromny strach i przywoływał najstraszniejsze wspomnienia - wspomina Zoja.

Rozmawiamy krótko przed ich pożegnaniem. Za chwilę kobieta, której pomogli, wyruszy w podróż do Polski. Lekarz jej syna przyjechał po nią do Kijowa. 

Kiedy żegnamy się przy tamtejszym dworcu, krótko przed godziną policyjną, po raz pierwszy widzę bardzo delikatny uśmiech na jej twarzy. Po kilkukrotnym zapewnieniu o tym przez Łukasza, Tatiana zaczyna zdawać sobie sprawę, że za kilkanaście godzin zobaczy się z synem.

Kiedy publikujemy tę historię Tatiana jest już w Polsce, z Denysem spotkała się w Olsztynie. To jednak tylko częściowo szczęśliwy finał. Jej staw, przeszyty na wylot przez odłamek rosyjskiej rakiety, wymaga niezwykle skomplikowanej operacji i długiej rehabilitacji. Zespół doktora Grabarczyka stara się pozyskać wsparcie i partnerów, którzy mogliby pomóc w tym trudnym zabiegu.

Opracowanie: