Polscy panczeniści spotkają się z mistrzami olimpijskimi z Vancouver Kanadyjczykami w walce o brąz na igrzyskach w Soczi. Bardzo trudnej przeprawy spodziewa się Zbigniew Bródka, złoty medalista na 1500 m.

Nikt nam nie przyzna brązowego medalu za darmo. Chcielibyśmy pojechać tak dobrze, jak w ćwierćfinale z Norwegią - powiedział Bródka, który tworzy skład biało-czerwonych z Konradem Niedźwiedzkim i Janem Szymańskim.

Polacy rewelacyjnie spisali się w pojedynku ze Skandynawami, osiągając czas 3.42,78. To niewiele ponad sekundę mniej od rekordu kraju, ustanowionego na super szybkim torze w Calgary przed kilkoma miesiącami - 3.41,72.

Rzadko udaje się przejechać tak równo wszystkie rundy, jak w wyścigu z Norwegią. Szczególnie ważne to na ostatnich okrążeniach, kiedy już wszystkim brakuje sił
- dodał polski złoty medalista igrzysk w Soczi.

Kanadyjczycy startują w identycznym zestawieniu, jak w Vancouver: Mathieu Giroux, Lucas Makowsky i lider zespołu Denny Morrison.

Z nimi trzeba umieć walczyć, bowiem zaczynają bardzo mocno i starają się w takim tempie dojechać do mety. Ale jesteśmy w stanie ich pokonać, choć rekordu Polski bym się raczej nie spodziewał. Ten tor jest szybki, choć nie tak jak w Ameryce Północnej
- stwierdził Bródka.

Z uwagą przegrany bieg półfinałowy Kanadyjczyków z Koreą Południową oglądał trener Wiesław Kmiecik.

Niepotrzebnie zaczęli strasznie szybko od startu. To widać ich problem, poza tym są jacyś sztywni, choć kroki mają fajnie dobrane. Na razie różnica na naszą korzyść wynosi 0,4 s, a więc 5-6 metrów. Jest duża szansa na zwycięstwo
- ocenił Kmiecik.

Największą gwiazdą Kanady jest 28-letni Morrison, który w czarnomorskim kurorcie sięgnął po srebro na 1000 m i brąz na 1500 m. Łącznie ma w dorobku cztery medale olimpijskie.

Poza tym wcześniej przez długi czas był rekordzistą świata. Z kolei wydawało się, że ich najsłabszym punktem będzie mający ukraińskie korzenie Makovsky, a tymczasem wcale nie jest taki zły
- dodał polski szkoleniowiec.

Do rywalizacji z Norwegią wrócił jeszcze Szymański: Musieliśmy postawić na jedną kartę, nie kalkulować, bo to mogłoby się fatalnie skończyć. Gdybyśmy przegrali, to oznaczałoby koniec marzeń o medalu. A przecież już parę razy z nimi wygrywaliśmy - przyznał.

(jad)