"Nie wiem, co będę wtedy robił. Na pewno będę trzymał kciuki, nawet śpiąc. Będę o tym myślał, bo jestem emocjonalnie związany z tym projektem cały czas" - mówi Jerzy Lisak, artysta malarz, który malował obrazy do filmu "Twój Vincent" nominowanego do Oscara. W nocy z niedzieli na poniedziałek czasu polskiego 90. jubileuszowa ceremonia wręczenia najważniejszych filmowych nagród. Z Jerzym Lisakiem rozmawiał nasz amerykański korespondent Paweł Żuchowski.

Paweł Żuchowski, RMF FM: Jak to się stało, że został pan zaproszony do tego projektu?

Ogłoszenie o naborze wysłała mi mailem przyjaciółka. Poszukiwano po prostu malarzy do pracy przy filmie animowanym.

A pan wiedział, co to będzie za produkcja, że to będzie pierwszy taki film?

Nie do końca. Jeszcze nie do końca było wiadomo, że film będzie o Vincencie van Goghu. Na początku nie poszukiwano zresztą animatorów, tylko po prostu malarzy. Musieli wysłać po prostu portfolio, żeby było widać, czy potrafią sprawnie malować. 

Ile w sumie namalował pan obrazów do filmu?

Ja miałem to szczęście, że bardzo różne rzeczy malowałem. Byłem od początku w tym projekcie. Łącznie, jak liczyłem, zrobiłem 21 ujęć animacyjnych.

Jeżeli oglądamy film "Twój Vincent" to pana obrazy przez jaki czas możemy oglądać?

Około 5 minut, tak by wyszło.

Ile trwało namalowanie jednego obrazu?

Bardzo różnie... Ja byłem tzw. painting designerem, czyli takim projektantem obrazów można powiedzieć też. Tworzyliśmy takie klatki kluczowe, które czasami były klatkami referencyjnymi dla innych malarzy.

Proszę opowiedzieć, jak to technicznie wyglądało? Na podstawie czego pan malował?

Powstał film fabularny najpierw. Jakieś sceny powstały z aktorami na green screenie i trzeba było domalować tło do tego.

Artyści biorący udział w tym projekcie zostali specjalnie przeszkoleni, aby właśnie ich prace były takie spójne. Jak wyglądało to szkolenie? Szybko znaleźliście nić porozumienia czy były z tym problemy?

Na szkoleniu były różne zadania. Najpierw musieliśmy właśnie się nauczyć kopiować obrazy - dostaliśmy z dwa albo trzy obrazy do skopiowania. Dostaliśmy też zdjęcia aktora i musieliśmy go przemalować, ucharakteryzować po prostu na styl Vincenta, nawiązać do portretu, który namalował van Gogh.

Czy ten film traktuje pan jako nowe takie doświadczenie zawodowe czy też niezłą przygodę?

Była to wielka przygoda, udział w bardzo ciekawym procesie. Ten film się rozwijał jak kwiat. Stopniowo też zdobywaliśmy coraz większe doświadczenie w trakcie tej pracy. Nie postępowaliśmy mechanicznie. Trzeba było się wszystkiego nauczyć od zera, tego procesu animacyjnego, który trwał dwa lata, dla niektórych osób przynajmniej, bo niektóre osoby dochodziły w trakcie.

Te pana ujęcia to jest jedna z większych liczb ujęć, obrazów, czy ktoś wykonał więcej?

Ja, z tego, co usłyszałem, wykonałem najwięcej osobnych ujęć. Może nie najdłuższych w sensie czasowym, natomiast osobnych po prostu najwięcej.

Kiedy oglądał pan ten film, duma rozpierała? Był pan zaskoczony tym efektem? Warto pójść na "Vincenta"?

Na pewno warto to zobaczyć, bo jest szczególnym osiągnięciem.


A czy dzięki temu filmowi otworzyły się przed panem jakieś nowe drzwi?

Na pewno zaciekawienie mediów wzbudziłem. Iluś tam wywiadów udzieliłem do gazet, wystąpiłem w dwóch telewizjach śniadaniowych.

A na co dzień, co pan najczęściej maluje? Czy to też jest van Gogh?

Teraz staram się wrócić do swojej aktywności sprzed filmu. 

125 malarzy brało udział w tym projekcie, a ilu było Polaków? 

Grupa polska była największa. Polscy malarze zaczęli ten film. Potem, w wyniku tego, że wyciekł trailer do sieci, zrobiło się ogromne zainteresowanie na świecie tym projektem. Sporo malarzy przyjechało z innych krajów. Nawet z Indii były dwie dziewczyny.

Jak to się stało, że ten trailer wyciekł?

Po prostu się pojawił w sieci w pewnym momencie i wzbudził bardzo duże zainteresowanie. Wiele osób na świecie bardzo ciepło przyjęło ten projekt.

Czyli krótko mówiąc, byli tacy artyści, którzy w różnych, odległych zakątkach świata, byli gotowi rzucić wszystko to, co robią w danej chwili i wziąć udział w tym wyjątkowym projekcie.

Tak.

Które sceny w tym filmie powstały z pana udziałem?

One są rozsiane po całym filmie. Na początku jest taka dosyć długa sekwencja czerwonej kawiarni i tam bardzo dużo jest mojego udziału, a potem np. taka jest scena, gdzie Armand przejeżdża przez obraz Vincenta -  takie jest to dosyć poetyckie. Wraca do Arles i tam jest ujęcie czerwonej winnicy - to też jest namalowane przeze mnie. 

A gdyby dzisiaj pojawiła się propozycja kolejnego udziału w takiej produkcji, byłby pan gotów zaangażować się, czy na jednej takiej produkcji pan by poprzestał?

Oczywiście, że bardzo chętnie zmierzyłbym się z jakimś innym tematem. Tutaj było ramy i określone wymagania, bo to bardzo trudne zadanie... Natomiast bardzo podoba mi się animacja malarska i chciałbym spróbować jeszcze udziału w jakimś innym projekcie.

Jak pan myśli, będzie Oscar czy nie będzie Oscara?Ten film już odniósł wielki sukces i wzbudził ogromne zainteresowanie. Czy to pociągnie za sobą kolejne takie produkcje? Czy to jest zbyt kosztowne, zbyt pracochłonne?

Na pewno jakieś mniejsze, czy w formie etiudy, czy jakiegoś krótszego po prostu filmu animowanego powstaną, wyprodukowane przez to studio. Warto po prostu pójść za ciosem.

Czy wy malowaliście te obrazy na klatkach, na taśmie filmowej? Czy to było przenoszone? Jak to technicznie wyglądało?

Materiałem wyjściowym był film fabularny, do którego trzeba było nałożyć stylizacje. Jeden materiał był nakręcony w Polsce, we Wrocławiu i był to materiał czarno-biały, do takich reminiscencji wspomnieniowych. Drugi materiał był kręcony w studiu w Londynie i to był materiał kolorowy, do ujęć w stylu van Gogha. Ten materiał był podstawą dla animatorów. Malowaliśmy na specjalnym podobraziu. Nie było to płótno tylko rodzaj deski, można powiedzieć, na którą nanosiliśmy farbę olejną.

Czeka pan z niecierpliwością na ceremonię wręczenia Oscarów?

Tak.

No i jak, będzie Oscar czy nie?

Miejmy nadzieję, że będzie.

A dlaczego według pana ten film powinien zachwycić członków Amerykańskiej Akademii Filmowej?

Przede wszystkim z tego powodu, że nie było takiego filmu jeszcze do tej pory. Nie zrobiono jeszcze takiego projektu.


A czy pan rozmawiał z reżyserami tego filmu, którzy wpadli na ten pomysł? Mają jakieś przecieki z tej Amerykańskiej Akademii Filmowej, gdzieś z kręgów hollywoodzkich?

To jest bardzo skomplikowana sytuacja, bo tam są bardzo różne kryteria. Ciężko jest film, który się tak nagle pojawił jak "Vincent", z dosyć niskim budżetem, zestawić w ogóle ze studiami, które mają potężny budżet i produkują te filmy w bardzo dużej liczbie. Ciężko jest rywalizować z Pixarem na przykład.

Ale warto to zrobić.

Oczywiście.

Sukces tego filmu na to wskazuje.

Oczywiście. Dlatego miejmy nadzieję, że sama wyjątkowość filmu zostanie doceniona. Zresztą studio BreakThru Films zdobyło Oscara za krótszy film lalkowy, "Piotruś i Wilk". To też nie był przecież ogromny budżet... A jednak się udało wtedy.

Przygotowuje się pan już do tej nocy oscarowej? Zamierza pan spać czy spędzi pan ten czas przed telewizorem?

Nie wiem, co będę wtedy robił. Na pewno będę trzymał kciuki, nawet śpiąc. Będę o tym myślał, bo jestem emocjonalnie związany z tym projektem cały czas.