Liniom lotniczym w USA coraz mniej opłaca się utrzymywać jakiekolwiek połączenia i skłaniają się do całkowitego wstrzymania lotów. Czekają jednak na decyzje rządu, licząc na lepszą pozycję negocjacyjną w sprawie pomocy finansowej - pisze "Wall Street Journal".

Stany Zjednoczone odnotowują coraz więcej przypadków zakażeń koronawirusem. A zakazy wychodzenia z domu bez potrzeby dotyczą już ponad 100 milionów Amerykanów. W takiej sytuacji władze linii lotniczych, związki zawodowe i urzędnicy federalni za nieuniknione uważają kolejne ograniczenia skurczonej już wcześniej siatki połączeń.

Amerykańskie linie lotnicze w większości wstrzymały już połączenia międzynarodowe i ogłosiły plany ograniczeń lotów krajowych o 40 proc. - pisze "WSJ".

W niedzielę odbyło się aż o 80 proc. mniej odpraw niż tego samego dnia przed rokiem. W poniedziałek tysiące lotów zostało odwołanych z powodu niewystarczającej liczby pasażerów, których często można było policzyć na palcach jednej ręki. Dla przykładu, na lot z nowojorskiego lotniska LaGuardia do Waszyngtonu zgłosiło się zaledwie trzech chętnych.

Mimo to - jak tłumaczą "WSJ" przedstawiciele branży - linie lotnicze wolą dostać odgórny nakaz rządowy wstrzymania operacji niż dobrowolnie uziemiać flotę. Byłoby im wtedy łatwiej ubiegać się o pomoc finansową i rozwiązałoby to problem utrzymania minimalnej liczby połączeń zawartej w umowach.

Biały Dom nie zapowiada jak na razie zawieszenia lotów i deklaruję chęć pomocy firmom lotniczym. Jak zauważa "WSJ", amerykańskiej administracji zależy na utrzymaniu niezbędnego transportu cargo, obsługiwanego przez samoloty pasażerskie.

Presja jest jednak coraz większa z uwagi na rosnące ryzyko zakażenia pracowników linii lotniczych. Problem uderzył już w kilka wież kontrolnych, które ograniczyły działalność z uwagi na pracowników poddających się kwarantannie.