Przez kilka godzin można dziś było obserwować wywleczoną na wierzch spod dywanu, a teraz już z powrotem ładnie zamaskowaną wojenkę, jaką prowadzą ze sobą dawni rywale w prawyborach prezydenckich w PO. Jej wynik jest opłakany; obie strony udają, że zachowania skandaliczne i nie do przyjęcia w żadnym szanującym standardy państwie - to drobiazg. O braku koordynacji, współpracy, czy choćby przepływu informacji nikt już nie wspomina. A warto.

Proponuję prześledzenie przebiegu wydarzeń w chronologii:

Godzina 6:13 - rzecznik MSZ Marcin Bosacki zamieszcza w serwisie społecznościowym Twitter informację: "Prezydent Obama Przesłał list prezydentowi Komorowskiemu. Dobry, godny list. Jego treść ogłosi dziś kancelaria prez. Komorowskiego".

Godzina 6:19 - podobnej treści newsa Marcin Bosacki przekazuje w wersji angielskiej: "POTUS (President of the United States) send a letter to PL Pres Komorowski. Honest letter on nazi German death camps. Will be published later today by President's office."

Godzina 7:47 - informację Bosackiego retwittuje (powtarza ze swojego profilu na Twitterze) Kancelaria Premiera. Najwyraźniej też nie widząca nic niestosownego w ujawnianiu tajemnicy korespondencji dyplomatycznej bez wiedzy adresata, choćby był to Prezydent.

Sam zaś adresat listu, będącego odpowiedzią na "osobisty" (jak sam go nazwał) list, Prezydent Komorowski - w tym czasie spał. Użytkownicy śledzący Twittera wiedzieli już jednak o samym fakcie otrzymania przez Głowę Państwa listu od Prezydenta USA, jego treści, a także - że Bronisław Komorowski list ujawni. Dowiadywali się tego od nie najwyższej rangą postaci w resorcie spraw zagranicznych, która nie tylko nie powinna zdradzać treści czy tego, co Prezydent z tym listem zrobi, ale nawet ujawniać, że pismo do Polski dotarło!

Mówiąc uczciwie, sytuacja przypominała nieco wydanie irracjonalnego komunikatu "Rzecznik Poczty Polskiej zawiadamia, że Pani Genowefa Kowalska otrzymała dziś list. Jest to list smutny i przygnębiający. Pani Genowefa opublikuje go dziś po południu". A wszystko to w czasie, gdy adresatka listu śpi i nic jeszcze o przesyłce nie wie.

Godzina 8:02 - prezydencki minister Tomasz Nałęcz, goszczący w studio Kontrwywiadu RMF FM nie dopuszcza do siebie myśli, że rzecznik MSZ mógł poznać i publicznie komentować list, skierowany przez jedną głowę państwa do innej, zanim odbiorca zapozna się z treścią pisma. Sam minister przyznaje, że listu nie zna, ale wyraża przekonanie, że pismo zadowoli Prezydenta.

Godzina 8:10 - inny prezydencki minister, Jaromir Sokołowski, w czasie kiedy Tomasz Nałęcz nie dowierza w to, co słyszy i widzi, przekazuje Polskiej Agencji Prasowej wybrane cytaty z listu Obamy do Komorowskiego: "Obama napisał, że nieumyślnie użył sformułowania, które przez lata wywoływało ból wielu Polaków." Kolejne cytaty nadchodzą o 8:37.

Obraz sytuacji, jaką zastaje przychodzący do pracy rano obywatel jest więc następujący: list Prezydenta Obamy do Prezydenta Komorowskiego, powierzony polskim dyplomatom do doręczenia, polscy dyplomaci skomentowali publicznie zanim dotarł do odbiorcy. Zapowiedzieli też, że Prezydent go ujawni i wsparła ich w tym Kancelaria Premiera.

Prezydenccy ministrowie działali zaś kompletnie bez porozumienia, najwyraźniej nie tylko z MSZ (Tomasz Nałęcz), ale i ze sobą (Jaromir Sokołowski ujawniający cytaty z listu i tenże Nałęcz zapowiadający równocześnie, że ujawnienia treści listu nie należy się spodziewać).

A wnioski z tego popisu niekompetencji? Dymisja szefa MSZ, odpowiedzialnego za działania dyplomacji? Może choć rzecznika resortu? Geniusza retwittującego w imieniu Kancelarii Premiera informacje, mówiące o tym co Prezydent zrobi jeszcze zanim Prezydent się obudzi?

Nie ma żadnych.

Prezydent przyjął przeprosiny rzecznika. List zgodnie z jego zapowiedzią opublikował. Sprawy nie ma.

Nie ma?