Zdrajcy naprzeciw zdrajców. Targowica kontra Targowica. Hańba ściga się z hańbą, a kłamstwo z kłamstwem. Smoleński spór wkroczył w nową, ostrzejszą fazę, choć jeszcze niedawno wydawało się, że ostrzej już być nie może. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że ten poziom emocji i zacietrzewienia jest czymś, w czym obie strony czują się doskonale.

Rządzącym - w to graj. Mieć naprzeciw siebie rozwścieczony PiS miotający gromy i teorię morderczo-zamachowe to niemal ideał. Można nim straszyć dzieci i wyborców, powtarzać "zobaczcie, kto będzie rządził, jeśli my przegramy", "oni wywołają wojnę", "głosujcie na nas bo oni podpalą Polskę". Posługując się tymi hasłami Platforma wygrała już kilka wyborów. Dlaczego nie miałaby wygrać kolejnych?

Stawanie twarzą w twarz z oskarżeniami o inspirowanie zamachu i ukrywanie prawdy ma jeszcze jeden - ogromny plus. Pozwala przechodzić do porządku nad wszystkimi naprawdę niewygodnymi i obciążającymi (przynajmniej potencjalnie) rządzących pytaniami i oskarżeniami. Zarzuty o zachowania przed i po katastrofie, małą dbałość o wyjaśnianie jej przyczyn, pozostawienie Rosjanom inicjatywy, dziwne wypowiedzi dotyczące "przekopania na metr ziemi" i wspólnych polsko-rosyjskich sekcji blakną wszak przy twierdzeniach o "polskim źródle zamachu" i "dwóch wybuchach", które roztrzaskały tupolewa. Na wszelkie zarzuty można odpowiadać pogardliwym prychnięciem, albo - jeszcze lepiej - wyniosłym milczeniem sugerującym, że "z wariatami się nie gada".

PiS-owi ostrość i twardość też pomaga w życiu. Choć nie mam wrażenia, by była to gra na pokaz - a rozmowy (również te mniej oficjalne) z politykami PiS raczej utwierdzają mnie w przekonaniu, że wielkie jest w nich rozgoryczenie, a czasami wręcz wściekłość, to bez wątpienia przy pomocy swej retoryki PiS dowodzi Polsce i światu, że jest jedynym prawowitym reprezentantem "obozu patriotycznego" i że forsując ostre tezy jako jedyne ugrupowanie "prawdziwie kultywuje pamięć prezydenta i innych ofiar katastrofy". To kultywowanie przybiera zresztą dość szczególne formy - np. skandowania przed pałacem prezydenckim: "Jarosław, Jarosław..." w dniu, który poświęcony miał być żałobie i zadumie.

Dziś wydaje się, że - czasem przygasając, czasem znów wybuchając pełnym ogniem - ostrość sporów "smoleńskich" wspina się po linii wznoszącej. Boję się, że nie ma dziś podstaw do tego, by łudzić się, iż zacznie ona w którymś momencie opadać, czy nawet się wyrównywać. Czy da się z tym jakoś żyć? Jakoś - tak. Ale dzieje się to wszystko ku niewątpliwej satysfakcji trzeciego uczestnika tej rozgrywki - Rosjan. Trudno nie mieć odczucia, że cynicznie i z premedytacją podsycają oni ten ogień polsko-polskich kłótni, co i rusz podsuwając nam jakąś "wrzutkę" typu "umycie wraku", żebyśmy przypomnieli sobie kto, gdzie i w jakich warunkach trzyma niszczejące szczątki tupolewa i zadali sobie pytanie, czy wrócą one wreszcie do Polski. Przekonanie kogokolwiek, by raczej tonował, niż wzmacniał z tego powodu polityczno-smoleńskie kłótnie jest oczywiście zadaniem skazanym na niepowodzenie, ale może przynajmniej warto czasem przypomnieć, kto z obrzucania się mianem "zhańbionych, opętanych nienawiścią zdrajców" czerpać może największe profity i nie mniejszą radość.