Wobec zawieszenia tradycyjnego działania placówek edukacyjnych z powodu pandemii koronawirusa i nieznanej daty powrotu do normalności pojawił się problem przeprowadzenia egzaminów zewnętrznych w ustalonych wcześniej terminach, szczególnie istotny w kontekście tych z nich, które związane są z procedurą rekrutacji do szkół ponadpodstawowych i wyższych. Minister edukacji zbyt długo próbował przekonywać, że odbędą się one w pierwotnie wyznaczonych terminach, czyli od 21 kwietnia - egzamin dla uczniów kończących szkołę podstawową, a matura - od 4 maja. 

Właściwie już po dwóch tygodniach trwania "zamrożenia" naszego życia widoczne było, że w tych terminach przeprowadzenie egzaminów jest nierealne, gdyż nic nie wskazywało na to, aby do tego okresu epidemia ustąpiła. Kolejne komunikaty i symulacje dotyczące jej rozwoju wskazywały, że szczyt zachorowań może nastąpić w okolicach końca kwietnia/początku maja. Wreszcie w okresie przedświątecznym minister edukacji ogłosił, że egzaminy te odbędą się najwcześniej w czerwcu (najprawdopodobniej w jego drugiej połowie) oraz że informacja o dokładnej dacie ich przeprowadzenia zostanie podana z trzytygodniowym wyprzedzeniem. To była informacja szczególnie oczekiwana przez uczniów, dla których stan niepewności był dodatkowym elementem stresu przedegzaminacyjnego. Owa niepewność wzmagana była przez pojawiające się w przestrzeni publicznej propozycje rezygnacji w tym roku z egzaminów i zastąpienia ich konkursem świadectw w rekrutacji do szkół średnich i wyższych. 


Bardzo aktywny w zgłaszaniu takich pomysłów był Związek Nauczycielstwa Polskiego, uzasadniając je troską o bezpieczeństwo i dobro edukacyjne uczniów. Akurat to środowisko powinno z większą ostrożnością wypowiadać się na temat dobra edukacyjnego uczniów, gdyż w ubiegłym roku w trakcie strajku nauczycielskiego wcale nie przejmowało się sytuacją uczniów, mających przystąpić do egzaminów zewnętrznych. Wręcz próbowano przeszkodzić w ich przeprowadzeniu, nie zwracając uwagi na wzmacnianie uczniowskiego stresu. Skąd więc dzisiaj takie zatroskanie?

Odnosząc się do pomysłu oparcia rekrutacji do szkół wyższego etapu edukacyjnego na konkursie świadectw zamiast na wynikach egzaminów zewnętrznych trzeba zauważyć, że w ten sposób wprowadzona zostałaby do rekrutacji spora dawka subiektywizmu, związanego z procedurami oceniania w różnych szkołach. Od dawna wiadomo (i jest to wiedza powszechna), że te same oceny w różnych szkołach mają w istocie bardzo różną wartość. Mamy bowiem niemało szkół, które mocno obniżają stawiane swoim uczniom wymagania. Stąd też opieramy rekrutację na wynikach (wystandaryzowanych dla wszystkich uczniów) egzaminów zewnętrznych. Nieprzeprowadzanie egzaminów zewnętrznych musiałoby się skończyć zastąpieniem ich egzaminami wstępnymi przeprowadzanymi przez szkoły średnie i wyższe. Trudno bowiem sobie wyobrazić, aby dbające o poziom kształcenia uczelnie i szkoły średnie przyjmowały absolwentów szkół poprzedniego etapu edukacyjnego na podstawie konkursu świadectw. Taka rekrutacja doprowadziłaby do tego, że rywalizację o miejsce w najlepszych placówkach wygrywaliby słabsi kandydaci, mający jednak lepsze oceny wystawione w szkołach, w których obowiązują niższe wymagania. Poza tym nie można nie zauważyć, że byłaby to zmiana warunków rekrutacji dla młodych ludzi, którzy przygotowali się do innej jej formy. 


Tak na marginesie, trudno nie wspomnieć, że ZNP nigdy nie należał do wielkich zwolenników egzaminów zewnętrznych. Ich wyniki są bowiem ważnym wskaźnikiem poziomu kształcenia w Polsce, ale również w poszczególnych szkołach, a związkowcy preferują zasadę, że pracy szkół i nauczycieli nie da się w sposób w miarę zobiektywizowany ocenić. Poza tym do tegorocznych egzaminów przystąpią uczniowie, którzy w ubiegłym roku "dotknięci" zostali nauczycielskim strajkiem, a w tym uczestniczyli w zdalnej formie nauczania (w wielu szkołach niestety dalece odbiegającej od zasad jej dobrego prowadzenia). Wyniki egzaminów mogą pokazać, jak ta sytuacja odbiła się na poziomie przygotowania uczniów z różnych szkół. Przy czym prowadząc takie analizy trzeba będzie pamiętać o korepetycyjnym wsparciu, z jakiego korzystają uczniowie, szczególnie w środowiskach o średnim i wysokim statusie edukacyjno-społecznym.

W przypadku matury rezygnacja z jej przeprowadzenia uniemożliwiłaby poprawienie swoich wyników młodym ludziom, którzy z poprzednio uzyskanymi nie zostali przyjęci na wymarzone kierunki studiów (nie jest to wcale marginalna liczba maturzystów). Przeprowadzenie egzaminów zewnętrznych w czerwcu, a nawet w lipcu jest zdecydowanie lepszym rozwiązaniem niż rezygnacja z nich. Takie terminy egzaminów wymusiłyby wprawdzie zmianę terminarza rekrutacyjnego do szkół średnich i na uczelnie, jednak byłby to zdecydowanie niższy koszt zmiany niż zastąpienie egzaminów konkursem świadectw. Tym, którzy tego nie pamiętają warto przypomnieć, że próby tak prowadzonej rekrutacji już były i dość szybko z nich rezygnowano.

 Przesunięte mocno terminy rekrutacji do szkół średnich, gdyby np. egzaminy odbyły się dopiero w lipcu, mogłyby spowodować późniejsze rozpoczęcie nowego roku szkolnego. Jednak wyznaczenie jego początku na 15 września połączone z rezygnacją z niektórych dni wolnych od nauki byłoby znowu mniejszym kosztem niż rezygnacja z egzaminów zewnętrznych. W przypadku uczelni ten problem może nie wystąpić, gdyż rok akademicki zaczyna się 1 października.