To bożonarodzeniowy cud – tak szeryf z amerykańskiego hrabstwa Coconino mówi o odnalezieniu 47-letniej Karen Klein. Kobieta przez 30 godzin błąkała się samotnie w okolicach Wielkiego Kanionu. Podczas zawiei śnieżnej pokonała blisko 50 kilometrów. By przeżyć, jadła gałęzie i piła własny mocz.


Wszystko zaczęło się w Wigilię. Karen Klein razem ze swoim mężem i 10-letnim synem Isaaciem jechali do Las Vegas. Po drodze postanowili zwiedzić okolice Wielkiego Kanionu. Pogoda się jednak pogorszyła i rodzina zdecydowała się zawrócić. Wtedy ich samochód utknął w zaspie. Telefon nie miał zasięgu.

Ponieważ mąż Karen Klein cierpi na problemy z kręgosłupem, kobieta zdecydowała, że to ona pójdzie sprowadzić pomoc. Poszła w kierunku głównej drogi. W sumie pokonała 16 km. Gdy dotarła na miejsce, okazało się, że droga jest zamknięta z powodu śniegu. Wtedy Klein postanowiła iść w stronę głównego wejścia do parku – kolejne 25 km. Także ono było zamknięte. Kobiecie udało się jednak dotrzeć do znajdującej się tam chaty.

Ponieważ 47-latce skończyło się jedzenie i picie, jadła gałęzie i piła własny mocz. Zaczęła też tracić kontakt z rzeczywistością. Cały czas myślała jednak, że musi przeżyć. Nie mogłam zostawić syna bez matki, męża bez żony. Nie mogłam pozwolić na to, by moja matka mnie pochowała - opowiadała.

Cały czas trwały poszukiwania 47-latki. Policję zaalarmował jej mąż, któremu udało się skontaktować z ratownikami. Gdy służby dotarły do kobiety, była bardzo wychłodzona. Miała też odmrożone ręce. To mogło się bardzo źle skończyć – mówi szeryf z hrabstwa Coconino.

"Independent"

(mpw)