Kaczyński ma tyle władzy, że zajmuje się 1001 drobiazgów, a koterie troszczą się głównie o dostęp do ucha prezesa - mówi "Gazecie Wyborczej" jeden z ziobrystów, szykujący się do zakładania nowej partii. Dzisiaj zbierze się komitet polityczny PiS, czyli 28 najważniejszych polityków partii. Może on zdecydować o karze dla Zbigniewa Ziobry, Jacka Kurskiego i innych ziobrystów.

Konflikt z ziobrystami z dnia na dzień się rozkręca. W liście do Jarosława Kaczyńskiego Ziobro wezwał prezesa "do uspokojenia sytuacji w PiS" i zadeklarował gotowość do współpracy. To już jednak tylko słowa. Obie strony wiedzą, że w jednej partii nie zmieszczą się ambitny wiceszef PiS Ziobro i strzegący swej pozycji Kaczyński.

Jeden z ziobrystów zdecydował się na rozmowę z "Gazetą", by opowiedzieć o genezie secesji. Jarosław Kaczyński pomylił przywództwo z zarządzaniem. Ma tyle władzy, że zajmuje się 1001 drobiazgów, a koterie troszczą się głównie o dostęp do ucha prezesa, by załatwić korzystne dla siebie rozwiązanie w Pierdziszewie - ocenia sytuację w PiS.

Tę diagnozę stawiało już wielu wcześniejszych rozłamowców - ostatnio z PJN - ale ziobryści wtedy byli po stronie Kaczyńskiego. Kilkoro z nich jest nawet w komitecie politycznym - Ziobro, Kurski, Beata Kempa i Arkadiusz Mularczyk.

Według rozmówcy dziennika, o najnowszym rozłamie przesądziły wybory. Katastrofalne babole Jarosława Kaczyńskiego i jego otoczenia w ostatnim tygodniu podniosły frekwencję z 41 do 49 procent. Ci dodatkowi wyborcy przesądzili o wysokim zwycięstwie Platformy - mówi. Ma na myśli słynne słowa Kaczyńskiego o kanclerz Niemiec Angeli Merkel w wywiadzie dla "Newsweeka" i billboardy straszące koalicją PO z Ruchem Palikota.

Zdaniem informatora, PiS mógł wygrać, ale nie przy takim zarządzaniu partią przez prezesa: Kaczyński niszczy ludzi i całe struktury w okręgach. Robi to przez całą kadencję, a tuż przed wyborami upokarza niektórych posłów, przesuwając ich na odległe, z założenia niebiorące miejsca. Listy do ostatniej chwili trzymał w tajemnicy, co opóźniło start kampanii i kosztowało partię kilka punktów procentowych.

Ziobro w tych "poniżonych" posłów zainwestował. W kampanii jeździł po Polsce i wspierał polityków upokorzonych przez Kaczyńskiego - na Podkarpaciu wsparł np. Mieczysława Golbę, który był dopiero na 14. miejscu. Z pomocą Ziobry Golba do Sejmu wszedł, pokonując m.in. jednego z "aniołków" Kaczyńskiego. W ten sposób Ziobro dochował się grupy lojalnych posłów, którzy - gdy ich wezwie - opuszczą Kaczyńskiego.

Jak liczna jest ta grupa? Pierwsze posiedzenie klubu było okazją, by ziobryści się policzyli. Opowiada jeden z nich: Kaczyński prowadził obrady i sam zgłosił kandydatów do komisji, która miała liczyć głosy w wyborach na szefa klubu. Wtedy my zgłosiliśmy Andrzeja Derę i Zbigniewa Dolatę, a Kaczyński zbaraniał. W głosowaniu ziobryści jednak przepadli. Głosowanie było jawne, ludzie podnosili ręce, a Kaczyński liczył. Ziobryści siedzieli głównie z tyłu sali, więc części rąk mógł nie zauważyć lub nie chciał zauważyć. Doliczył się 29 głosów za Derą i tyle samo za Dolatą, ale ja też liczyłem. Było nas około 40 - twierdzi rozmówca "Gazety". Według niego, to przełomowe wydarzenie w historii partii, bo "było to pierwsze jawne głosowanie przeciw Kaczyńskiemu".

Polityk podkreśla też, że w kolejnym - już tajnym - głosowaniu na szefa klubu około 40 ziobrystów było przeciw Mariuszowi Błaszczakowi, choć oficjalnie takich głosów było tylko 22. To był cud nad urną - oskarża i dodaje: Kaczyński siłowo przeprowadził wybór Błaszczaka, nie dopuścił do głosu wiceprezesa partii, a to wszystko zrobił na oczach nowych posłów, którzy myśleli, że wchodzą do poważnej partii, a znaleźli się w kolonii karnej. (…) Jarosław Kaczyński nie wygra już żadnych wyborów, zaprzepaści każdą szansę. A to oznacza, że Platforma nie ma opozycji.

Jak to się skończy? Jeden z członków komitetu politycznego PiS przewiduje taki scenariusz: Teraz chcą zostać i jątrzyć. Wiedzą, że są słabi, może zmontują klub w Sejmie, ale nic więcej.