Donald Tusk wypełnia swoje zobowiązanie. Gdy jest posiedzenie Sejmu premier pojawia się i nie rusza się na krok, pilnując jesiennej ofensywy legislacyjnej - zapewniał w Kontrwywiadzie RMF FM szef klubu Platformy Obywatelskiej Tomasz Tomczykiewicz. Jest jednak pewien szkopuł: listopad to jedna wielka biała plama w pracach Sejmu.

Posłowie nie pracują z powodu kampanii samorządowej i zgromadzenia parlamentarnego NATO.

Jak więc wyglądało to wielkie zaangażowanie sejmowe szefa rządu? Początek - z przytupem. 6 października premier rozpoczął sejmową walkę z dopalaczami. Z trybuny grzmiał, że nie będzie litości dla tych, którzy chcą rujnować zdrowie dzieci. Wyszedł dopiero późnym popołudniem.

Następnego dnia sejmowe urzędowanie uległo skróceniu. W piątek zapał osłabł jeszcze bardziej.

Później Donald Tusk miał prawie dwa tygodnie przerwy. Po nich pojawił się w Sejmie, by wypowiedzieć wojnę językowi nienawiści. Apelował i nawoływał, po czym odwiedził marszałka Schetynę, by w końcu zaszyć się w swoim gabinecie. Około 16 wyszedł.

Następnego dnia pojawił się co prawda na Wiejskiej, ale na salę plenarną nie trafił - a tematem dominującym było in vitro. O 14 podjechała po niego limuzyna. I znów klika dni wytchnienia.

Trzecie i ostatnie posiedzenie to zaledwie kilka godzin obecności, bo premier musiał polecieć do Brukseli.