W tym roku doszło już do 132 napadów na banki. To więcej niż w całym 2012 r. - alarmuje "Rzeczpospolita". Eksperci zauważają, że dawno minęły czasy, gdy skoki na banki były dziełem grup przestępczych. Dzisiaj widoczny jest inny trend: napadów dokonują soliści, nieraz amatorzy bez kryminalnej przeszłości. Traktują to jako doraźny sposób na zdobycie gotówki.

Sprawcy wybierają głównie małe oddziały banków czy punkty kasowe, gdzie nie ma monitoringu lub jest on słabej jakości. Napadają, aby zaspokoić swoje bieżące potrzeby - mówi Wojciech Stawski, były policjant, dziś ekspert ds. zabezpieczeń bankowych.  

Z danych Komendy Głównej Policji wynika, że najwięcej napadów było na Śląsku (w tym roku już 31, ale tu od 2011 r. ich liczba maleje), w woj. łódzkim i mazowieckim. Sposób działania sprawców za każdym razem jest podobny. Wchodzą w czapce z daszkiem (kominiarki to rzadkość), bronią - lub częściej jej atrapą - i terroryzują obsługę. Strzały, na szczęście, nie padają.

Banki tracą coraz większe sumy. Jednorazowo rabuś kradnie od kilku do kilkunastu tysięcy złotych. Policja nie podaje wielkości wszystkich kwot zrabowanych przez sprawców. Nieoficjalnie wiadomo jednak, że średnia kwota rabowana w tym roku wynosi ok. 40 tys. zł. W ubiegłym roku sięgała ok. 20m tys. zł.

"Rzeczpospolita"

(mpw)