Autor: kicajkaleka

Jednego słonecznego poranka mały piesek samotnie wracał ze szkoły. Miał spuszczony nosek, cichutko nim pociągał tak jakby płakał. Ciągnął łapkę za łapką wolno, jakby leniwie. Był smutny, nic go nie cieszyło, czuł się bardzo źle. Nie zwracał uwagi na mijające zwierzęta. A gdy ktoś go chciał zaczepić aby zapytać co mu się stało czy pocieszyć to niechętnie zaczynał prychać i odchodził. Nagle i niespodziewanie nadleciał malutki kolorowy motylek i nad samym noskiem pieska zrobił kilka okrążeń. Chyba mi się przygląda - pomyślał piesek i łapką zaczął próbować odgonić motylka. Ale motylek ani myślał odlatywać, tylko krążył, krążył i jak samolot kreślił znaki w powietrzu. Może nawet motylek pomyślał, że piesek z nim się w ten sposób bawi i jeszcze bardziej fruwał nad jego noskiem. Szczeniaczek zaczął wpatrywać się, jak zaklęty, w piękny lot motylka. A ten wzbił się wyżej, jakby chciał dolecieć do słońca, i nagle znikł mu z oczu za wysokim ogrodzeniem. Zaciekawiony piesek zbliżył się do płotu. Między trawa a małym krzakiem znalazł niewielka dziurę w płocie. Był malutki więc z łatwością udało mu się przedostać do ogrodu. Rozejrzał się dookoła. Było tam tak pięknie, niczym bajkowo. Rosły wysokie owocowe drzewa sięgające swoimi koronami do nieba, a małe krzaczki, jakby przy nich przycupnięte, trzymały się ich jak maminej spódnicy. Rosły też różno kolorowe kwiaty, które jak dywan pokrywały cały ogród. Piesek poczuł zapach ziemi, kwiatów, krzewów i drzew. Pociągnął mocno noskiem tak aby go wciągnąć całego w siebie. Był to bardzo przyjemny zapach, który tak jakby objął go swoimi ramionami. Piesek położył się na trawie i zaczął oddychał miarowo, równo i spokojnie. Czuł się bezpiecznie. Przetarł łapkami oczka i podłożył je pod głowę, wyciągnął całe ciałko, było mu dzięki temu bardzo wygodnie. Leżał teraz swobodnie i odpoczywał. Patrzył lekko przymrużonymi oczami na nie błękitne niebo. Gdzie wolno wędrowały obłoczki. Poczuł senność. Słonko wysyłało swe promyki na ziemię, by pogłaskały każdy kwiatek, każdy listek i każdą roślinkę. Piesek poczuł przyjemny dotyk ciepłych promieni. Tak jakby mam na dobranoc go po główce pogłaskała aby się nie bal bo ona czuwa nad nim. Zamknął swoje oczka. A promyczki jeden po drugim cały czas głaskały go, przyjemnie ogrzewając. Po chwili pojawił się delikatny wiaterek, który kołysał listki i gałęzie, jakby do snu. Słyszał ten cichy szum wiatru, który jakby zaczął się układać melodie kołysanki. Pochylił się nad pieskiem i też go kołysał, trzymając w swoich ramionach. Piesek poczuł, jak wiaterek przesuwając się teraz po nim od głowy do łap, do pazurków samych, powolutku uwalniając go od wszelkich smutków, i jeszcze raz, i jeszcze delikatnie przesuwając się od głowy w dół ciałka, zabiera z sobą całe niezadowolenie. Dzięki temu piesek poczuł się tak dobrze, poczuł się spokojny, jakby zniknęły wszelkie jego smutki, i z tych małych i tych dużych. Otworzył powolutku oczka i popatrzył na chmurki, które dalej płynęły po niebie, nie spiesząc się, leniwie, nie przeganiając się, zgodnie. Płynęły i płynęły, a wiatr wolno je popychał. Pieskowi było tak dobrze. Nagle poczuł jak jedna mała kropelka spadła mu na nos. Co to ? - zdziwił się. Rozejrzał się dookoła i zobaczył, jak kwiatki wyciągają swoje małe główki do kropli deszczu, zupełnie jak on pyszczek do miseczki z mlekiem. Usiadł na trawie. Przeciągnął się. Kropelki deszczu wolno, lecz miarowo spadały na spragnione roślinki. Wraz z tym delikatnym deszczem wróciła mu siła. Wstał, otrząsnął futerko, uśmiechnął się do siebie zadowolony. Trzeba wracać do domu - pomyślał. Ale przedziwną przeżyłem przygodę w tym sadzie, gdzie przyprowadził mnie kolorowy motylek. Muszę tu jeszcze wrócić - obiecał sobie - tu jest tak przepięknie i spokojnie. Wyprężył się, znalazł tą samą dziurę, która wszedł tutaj i wydostał się na zewnątrz. Radośnie machając ogonem, wracał do domu. Już nie miał spuszczonego noska tylko raźno szedł przed siebie i leciutko się uśmiechając. Był szczęśliwy i wesoły.

Zachowujemy oryginalną pisownię