To nieprawda, że dla polityków liczy się wyłącznie polityk.a. Jakoś ostatnie miesiące dostarczają mi dowodów, że najważniejsza jest... rodzina. Trzy najnowsze przykłady - nazwisk nie podaje, ale można się domyślić.

Polityk 1 - lider swojego ugrupowania. Próbuję go zaprosić na rano do radia. Jego rzecznik mętnie tłumaczy, że szef nie może, że zajęty, że próbuje, ale że chyba jednak nie...

Po chwili dostaję telefon od samego zainteresowanego. Panie Redaktorze - głos w słuchawce jest podszyty rozpaczą - nie mogę, naprawdę nie mogę. Sprowadziłem właśnie rodzinę do Warszawy. Żona jest jeszcze oszołomiona, ciotka nie może przyjść, jedno dziecko chore, drugie muszę odwieźć do szkoły...

- To niech Pan odwiezie je wcześniej i zostawi w świetlicy.

- Nie ma mowy, ona nie może przyzwyczaić się do wczesnego wstawania, mamy straszne problemy żeby obudzić ją na ósmą, a i tak się wiecznie spóźnia...

Nie przyszedł....

Polityk 2 - nieco na uboczu, ale kiedyś baaardzo ważny. Zaproszenie przyjmuje z sympatią, ale pojawia się problem - żona nie chce dać mu samochodu, prośby, groźby nie pomagają, nie chce i już. Trudno. Przywieziemy go radiowym sumptem. Rano zjawia się w drzwiach. Wygląda, hm..., nieszczególnie.

- Spałem dwie godziny - zwierza się.

- Praca? - pytam.

- Nie, córeczka ząbkuje, strasznie biedactwo płakało..., a po wywiadzie, patrzy na zegarek i liczy: Zastanawiam się, może wpadnę jeszcze do hotelu poselskiego, chwilę się zdrzemnę.

Polityk 3 - wschodząca gwiazda. Zaproszenie przyjmuje z entuzjazmem, ale pojawia się problem...

- Nie mogę, naprawdę, nie widziałem córeczek od tygodnia, muszę polecieć spotkać się z rodziną.

- To niech Pan leci jutro.

- Jutro muszę być tu z powrotem, zobaczę co się da zrobić.

Negocjacje trwają....