Początek roku to dla wielu Polaków czas chaosu i niepewności. Nawet jeśli te emocje opadną za kilka dni czy tygodni, depresję pierwszych dni 2022 zapamiętamy na długo. Jeszcze nigdy tak wielu nie wiedziało tak mało o przyszłości.

Mamy dziś wszelkie podstawy, żeby mówić o pogłębianiu się depresji w skali całego społeczeństwa. Rozedrganie, w jakie wprowadziły nas zarówno wydarzenia nieopanowane jak pandemia, jak nieobliczalne działania rządzących, z pewnością odbijają się na kondycji psychicznej nas wszystkich. Kilka dni wolnych pozwoliło na ogarnięcie skali tego, czego dostarczamy. Nie da się tego ogarnąć, można jedynie wymienić elementy, składające się na narastającą depresję, i liczyć, że z czasem, być może, sprawy zaczną się układać. Niestety dziś jeszcze liczenie na to wydaje się naiwnością.

Bardzo wielu z nas brakuje horyzontu, punktu odniesienia w czasie, przestrzeni, życiu. Kiedy się nie wie, ile ostatecznie wyniosą rachunki za drożejącą gwałtownie energię elektryczną i gaz, nie sposób zaplanować rodzinnego budżetu. Nie da się tego też zrobić bez jasno określonej wysokości zarobków. Zapowiedzi korzyści, wynikających z Polskiego Ładu straciły wiarygodność z chwilą wypłaty wynagrodzeń, przeliczonych już według nowych zasad. Okazało się, że zamiast zyskać - wielu ludzi straciło, i to od razu przy pierwszej, rzekomo korzystniejszej pensji.

Władza podjęła histeryczne działania, żeby temu zaradzić - i od razu wpakowała się na minę bezprawnego zmieniania ustawy rozporządzeniem. Nie tylko odebrała sobie tym kolejną część coraz niklejszej wiarygodności, ale też pokazała, że nie ma żadnych skrupułów przed przerzucaniem na księgowych swoich własnych win za niejasne i uchwalane z pogwałceniem elementarnych zasad przepisy podatkowe.

To z pewnością nie buduje zaufania do państwa.

Nie buduje go też, a wręcz torpeduje potężniejąca inflacja. Zauważalna już niemal z dnia na dzień drożyzna kradnie ludziom środki, które chcieliby przeznaczyć na cokolwiek - od wakacji przez nowy samochód po poszerzenie swoich umiejętności. Inflacja, której na długo pamiętanym symbolem będą groteskowe wypowiedzi prezesa NBP o wręcz mocarstwowych możliwościach naszej gospodarki. Jej grudniowy poziom, 8,6 proc. oznacza, że w skali roku zarobki każdego zatrudnionego są warte tyle, co nie 12, ale 11 miesięcznych pensji.

I to tylko założenie. Niepewne, bo nie sposób przewidzieć do jakiego poziomu inflacja wzrośnie za kilka miesięcy.

Niepewny jest też to, co najważniejsze, zdrowie. Po wygasającym szczycie IV fali pandemii w ciągu kilku zaledwie tygodni spodziewamy się już kolejnej, tym razem związanej z błyskawicznie się rozprzestrzeniającym wariantem Omikron. Dobiegamy właśnie do poziomu 100 tysięcy zgonów, wywołanych poprzednimi falami, służba zdrowia goni resztkami sił, poziom wyszczepienia daleki jest od takiego, który pozwoliłby patrzeć w przyszłość bez niepokoju, a opieszałe ze względu na polityczną siłę przeciwników szczepień władze nie kwapią się do zdecydowanych działań.

Trwa niemal wprost wypowiedziana wojna z Unią Europejską, która blokuje możliwość odbudowy gospodarki po pandemicznym kryzysie. Nie tylko nie dostajemy środków z Funduszu Odbudowy, z których inne kraje Unii już korzystają. Przez upór w nierespektowaniu postanowień TSUE codziennie przyrasta nam 1,5 miliona euro kar, których suma już dziś wynosi grubo ponad pół miliarda złotych.

Po świętach nie ma już wydarzeń, na które czekamy. W warunkach, w których żyjemy nie da się zaplanować ani przewidzieć swojej sytuacji finansowej, zdrowotnej, zawodowej. Kiedyś plany dotyczyły ferii, wakacji, zakupów nowej lodówki. Dziś nie wiadomo, czy będą zajęcia w szkołach, czy będzie lockdown, wypłata większa czy mniejsza, podwyżka opłat o kilkaset czy tylko kilkadziesiąt procent.

Mamy prawo czuć się zdewastowani psychicznie. Wielu z nas już płaci, a wielu jeszcze zapłaci za to, nerwicami, depresją, podupadaniem na zdrowiu.

To właśnie nazywam Narodową Depresją.

I życzę wszystkim powrotu prawa do pewności, stałości elementarnych zasad, stabilności reguł, możliwości przewidywania i planowania.