Ujawnienie, że były szef policji nie zginął zastrzelony na zlecenie polityczne przez zawodowego zabójcę, a po prostu z ręki złodzieja samochodów poważnie podważa autorytety świata przestępczego. To tak, jakby się okazało, że Etiudę Rewolucyjną napisało Ich Troje.

Odsiadujący wyroki za inne przestępstwa Ryszard Bogucki i Andrzej Z., pseudonim "Słowik", posądzani dotąd o uczestnictwo w przygotowaniu zabójstwa Marka Papały być może odczuwają dziś satysfakcję. Choćby dlatego, że zapewne ominie ich kara za przestępstwo, którego - w świetle ostatnich doniesień - raczej nie popełnili. Jest to jednak satysfakcja pomieszana z przykrym uczuciem zawalenia się ich przestępczej legendy - ludzi, którzy doprowadzili do tragicznej śmierci szefa polskiej policji.

Owszem, zostają im wciąż oskarżenia i wyroki za zabójstwo innego gangstera, kierowanie grupą przestępczą, handel narkotykami, te jednak trudno w świecie przestępczym uznać za wyróżnik. Można by rzec - w więzieniu to normalka, a z pewnością nic szczególnie nobilitującego.

"Słowik" i Ryszard Bogucki mają wprawdzie życiorysy bogate, ukrywali się w miejscach tak egzotycznych jak Hiszpania i kurort Cancun w Meksyku, "pod celą" z pewnością cieszą się odpowiednim poważaniem... jest to jednak poważanie nieco mniejsze niż dotąd, kiedy ciążyły na nich zarzuty związane z zabójstwem głównego wroga wszystkich przestępców, szefa policji, choćby i byłego.

Ten zarzut został zaś postawiony jakiemuś zwykłemu złodziejowi samochodów, który zabił niebudzącego raczej grozy wyglądem właściciela bordowego daewoo.

Zabójstwo to jednak zabójstwo - nawet jeśli z rozdętej przez polityków sprawy kurczy się nagle do rozmiarów bandyckiego napadu z tragicznym finałem w wykonaniu zwykłego rzezimieszka. Wynikające z tego przestępcze rangi sprawcy i domniemanych sprawców mogą sobie być dowolne. Nie przeszkadza mi to.