W sprawie "chorego mięsa" polskie władze powinny dostrzec, że Komisja Europejska jest "przyjacielem" a nie "wrogiem". To, że wysłała do Polski inspektorów - ma między innymi - uspokoić kraje członkowskie, które bardzo chętnie korzystają z takich sytuacji, by zająć miejsce na rynku.

Istotną kwestią jest więc, jak Polska potraktuje poniedziałkowe spotkanie ekspertów, na którym zostaliśmy poproszeni o przedstawienie sytuacji.

Prośba KE została wysłana kilka dni temu i nie ma jeszcze odpowiedzi. A szybkość działania w przypadku takich afer jest w oczach Brukseli kluczowa. Nawet brak tego typu decyzji robi złe wrażenie.

Komisja Europejska w sprawie nielegalnego uboju jest "przyjacielem", bo tonuje nastroje krajów członkowskich. Jak nieoficjalnie dowiedziałam się, w zeszłym tygodniu na spotkaniu głównych lekarzy weterynarii krajów UE Polskę bardzo ostro zaatakowały za opieszałość działań niektóre kraje UE. Zwłaszcza agresywnie wypowiadali się przedstawiciele Słowacji i Czech. Odgrażali się nawet możliwością jednostronnego zablokowania importu polskiego mięsa.

Komisja Europejska apelowała natomiast o podejście europejskie. Przedstawiciel KE namawiał, żeby nie podejmować działań "nieproporcjonalnych" (czytaj: jednostronnych blokad importu), bo nikt nie może wykluczyć fałszerstw we własnym kraju.

Tego typu afery to w pewnym sensie "być albo nie być" Komisji Europejskiej w sferze bezpieczeństwa żywności. Jeżeli kraje UE zaczną podejmować działania jednostronne, to okaże się, że nikt już nie ma zaufania do siebie i zawali się jednolity rynek. Dlatego KE nie chce eskalować napięcia. Z drugiej jednak strony bardzo ważną kwestią jest dla Brukseli bezpieczeństwo żywności i zdrowie unijnych obywateli. Dlatego - jak ustaliłam - przedstawiciel KE kierował także surowe uwagi w stronę polskich władz. Wzywał polskie władze do jak najszybszych działań i informowania opinii społecznej. Krytykował za opieszałość.

Komisja Europejska nie jest ślepa i od razu zauważyła, że polskie władze zadziałały na forum europejskim z opóźnieniem. System alarmowy RASF, który ostrzega unijne kraje o niebezpiecznej żywności, został uruchomiony dopiero 29 stycznia, podczas gdy polska policja została powiadomiona o aferze już w nocy 14 stycznia. Co polskie władze robiły przez 2 tygodnie? Dlaczego system RASF został uruchomiony tak późno? I to w dodatku dopiero na wniosek KE, jak zaznaczył unijny komisarz ds. zdrowia i bezpieczeństwa żywności Vytenis Andrukaitis.

Warszawa będzie więc musiała odpowiedzieć na te i inne bardzo szczegółowe pytania. Dlatego bardzo istotne jest, aby w poniedziałek na spotkanie do Brukseli przyjechał główny lekarz weterynarii, by pokazać unijnym krajom, że Polska bardzo poważnie traktuje tę sprawę. Nie można udzielać zabarwionych politycznie odpowiedzi. Nie jest dobrze, gdy nawet słusznie wypominamy innym krajom podobne afery. Trzeba rzeczowo wyjaśniać sytuację. Należy skupić się na własnym problemie i go szybko rozwiązać, by inni nie wykorzystali sytuacji, zajmując nasze miejsce na rynku.