„Ludeczka, mam już całą torebkę złotych pierścionków, dla Ciebie kochana!” – mówi przez telefon rosyjski żołdak. „Wiesz co, Kolieńka, nasz synek niedługo idzie do szkoły, przydałby się nowy laptop” – odpowiada żona. To nie jest rozmowa z galerii handlowej. Bandyta w mundurze melduje Lady Makbet wykonie zadania, a ona szepcze mu do ucha, żeby jeszcze zabił króla. Szekspir? Raczej wojenna proza napisana topornym językiem. Nie tym samym, jakim władał Dostojewski. Sk… okupanta i chciwość okupantki rejestrują przechwycone rozmowy telefoniczne. Łupy wojenne trafiają do kieszeni w rosyjskim mundurze. Wyciągają je stamtąd Ukraińcy po skutecznej neutralizacji wroga.

Brudni, nieogoleni, w zbyt dużych hełmach i rozpiętych gaciach. Kryją się w szopach. Kopią w lasach niedźwiedzie jamy. Potem lezą pozabijani Bóg wie jak długo, póki im kruki nie wydziobią oczu. Oto zwycięska armia. W Donbasie biegają z karabinami, które ostatni raz strzelały pod Stalingradem. Bohaterami czują się dopiero kilometr nad ziemią, kiedy zrzucają bomby na głowy cywilów. Kierowca jednej ciężarówki z baterią dział przeciwlotniczych porzucił wyrzutnie w lesie - to zdumiało mnie najbardziej. Jakimś cudem udało mu się wsadzić na pakę mercedesa i cztery chromowane felgi. Może chciał przywieźć żonie większy prezent? Teraz podziurawiony leży pod sosną razem z limuzyną. 

Elitarne jednostki specnazu robią swoje. One nie wrzucają filmów do sieci. Idą naprzód metodycznie jak roboty, strzelając do wszystkiego, co się rusza. Także do samochodów z białą wstążką przywiązaną do klamki. Dwustumetrowy odcinek drogi niedaleko Kijowa jest przedmiotem dochodzenia w sprawie zbrodni wojennych. Kierowcy wciąż siedzą za kierownicami, pasażerowie puchną na tylnych siedzeniach. Wokół unosi się odór śmierci, spalonej benzyny i ziemi. Niektóre pojazdy straciły całkowicie lakier. Przypominają zardzewiałe puszki rozprute gigantycznym otwieraczem do konserw. Ukraina stała się składnicą złomu. Zachodnie samochody i ruskie czołgi - import/eksport - żelazny symbol wojny. 

W telewizji wywiad z kobietą, która przeżyła bombardowanie teatru w Mariupolu. Na szyi ma apaszkę, jest w nieskazitelnie wyprasowanym żakiecie. Mówi z takim spokojem, jakby wspominała wakacje na Krymie. Nie pamięta uderzania adrenaliny. Eksplozji nie pamięta w ogóle, bo zemdlała. Kiedy odzyskała przytomność, wykopała spod gruzu męża i teściową. Mówi, że człowiek działa w takich chwilach automatycznie. Nie ma wyszkolenia wojskowego, nigdy nie była sanitariuszką. Skąd wiec u niej takie opanowanie? Odpowiada - bo jestem Ukrainką. Z takim duchem zmagają się najeźdźcy. Właśnie ściągają żołnierzy z okupowanych terenów Gruzji, choć nie było takiego planu. 

Nie wolno im wierzyć. Żadnym komunikatom! Rosjanie kłamali przed wojną i kłamią teraz. Nie potrafią mówić wprost, konfabulują, choć w kontekście wojny to zrozumiałe. Jeśli się wycofują, to tylko po to, by uzupełnić zapasy i naprawić zepsutą broń. Potem przegrupują wojska, by rzucić je w inną cześć Ukrainy. Będą realizować plan Putina. Myślę, że na tym etapie można już pozbyć się złudzeń - Rosja chce Ukrainę doszczętnie zniszczyć. Jej wojska nie wrócą do koszar, dopóki nie zrównają sąsiada z ziemią. To cena, jaką Ukraińcy płacą za flirt z Zachodem, za pragnienie bycia częścią Europy. Także za zbyt ambitne plany NATO. Ale nie czas na rachunek sumienia. Piąte przykazanie na razie nie istnieje.