Co to właściwie było? Próba generalna wojskowego puczu? Prigożyn zatrzymał marsz swoich najemników 200 kilometrów od Moskwy. To nie był manewr pozorowany – za wydanie takiego rozkazu w Rosji traci się głowę. Mediatorem w sporze okazał się Łukaszenka. Jeśli więc reżim na Kremlu otrzymał od historii dogrywkę, o ostatecznym wyniku tej farsy mogą zadecydować rzuty karne. Prigożyn się przeliczył. Liczył, że w armii dojdzie do rozłamu. Zrejterował „w trosce o żołnierzy". Nie wiem, czy dobrze słyszę – facet, który od lat produkuje mięso armatnie, nagle znudził się pracą w rzeźni? Ma na sumieniu śmierć dziesiątków tysięcy ludzi mówiących po rosyjsku. Morderca i grabarz w jednym.

Opadł listek figowy. Naga prawda o Putinie nie wygląda imponująco. Jest osamotniony i przerażony. Najwyraźniej są ludzie, którzy po prostu się go nie boją. Choć Prigożyn nie krytykował osobiście prezydenta i atakował generałów, dał Kremlowi szacha, który zmusi go do zmiany dotychczasowej strategii. Niekoniecznie z korzyścią dla Ukrainy. Lider wagnerowców zawsze był rozkochany w przelewaniu krwi. Chciał, żeby płynęła strumieniami. Wściekł się, bo armia odmówiła mu amunicji. W końcu został zaatakowany przez swoich. Nie wiadomo, jak Putin zareaguje na ten kulawy pucz. To nie jest człowiek, który zapomina lub wybacza. Bez względu na zawarty z Kremlem kompromis, Prigożyn podpisał na siebie wyrok śmierci.

Jego wyprawa na Moskwę przypominała konwój, który ponad rok temu zmierzał w kierunku Kijowa. Oba spaliły na panewce, choć każdy z innego powodu. Wiele takich porównań możnaby szkicować. Jak chociażby zachowanie ludzi, którzy w Rostowie z niedowierzaniem witali czołgi Grupy Wagnera. Nagle w centrum miasta pojawili się uzbrojeni ludzie w mundurach i na skrzyżowaniach kładli się na ziemi, mierząc karabinami w niewidzialnego wroga. Prigożyn prawdopodobnie uda się do Białorusi, ale nie będzie tam bezpieczny. Jego najemnicy nie będą ścigani za udział w kontrrewolucji. Ci, którzy nie przyłączyli się do puczu, będą mogli podpisać kontrakty z rosyjskim ministerstwem obrony.

Okej! Rosja nie pękła w połowie i nie wywróciła się jak stary płaszcz na lewą stronę. Jeszcze nie tym razem. Ale Putin wystawiony został na pośmiewisko, a jego autorytet legł w gruzach. Na tym nie koniec. Ukraińcy podczas 24-godzinnego puczu zdołali odbić wiele okupowanych miejscowości. Wydarzeniom w Rosji bacznie przyglądali się także jej sojusznicy i kraje, które udają neutralność wobec agresji na Ukrainę. Co pomyślą Chiny o skompromitowanym doszczętnie carze Władimirze, co powiedzą Indie, które posiadają bombę atomową? Chyba tylko betonowy Iran z niepoczytalną bandą ajatollahów nadal będzie wysyłał Putinowi broń. Z obowiązku albo z litości dla ośmieszonego klauna.

A teraz - jeśli mogę prosić o dużą wyrozumiałość - zaglądnę jeszcze do rosyjskich okopów. Co myśli szeregowy żołnierz, który gdzieś na rubieżach Donbasu strzeże zagrabionych przez Moskwę terenów? Już słyszę karcące mnie głosy - co cię interesuje jego głowa? Przecież wie, co robi! Podpisał kontrakt i za pieniądze ryzykuje życiem. Bez mrugnięcia oka zabija. Owszem, wkroczył do Ukrainy nielegalnie - pełna zgoda - ale jest jeszcze druga, ludzka strona medalu. Żołnierz ma obowiązek wykonywać rozkazy. Ma też prawo wiedzieć, kto je wydaje i jak wygląda struktura przełożonych. A tu się okazuje, że naczelny wódz, Władimir Putin, stracił kontrolę nad armią. Nie widać generałów. To jest dopiero zdrada.