​Pierwszy kwietnia. Trzydziesty siódmy dzień wojny. Mariupol wciąż się trzyma, choć nie ma właściwie czego. Film nakręcony z drona ukazuje miasto widmo - tak wyglądała kiedyś Warszawa, tak zakończył wojenną karierę Berlin. Coraz więcej oglądam relacji, które trącą surrealizmem. Jakieś krowy błąkające się po zbombardowanej ukraińskiej farmie. Chodzą zdezorientowane w spaghetti z metalu i gruzu. Ich łaciate wzory są jak wojskowy kamuflaż. Patrzą w obiektyw kamery, przeżuwając powietrze. W Mikołajowie w budynku administracji publicznej pojawiła się wielka dziura. Jest jak oko Saurona z potężnym bielmem prochu i kurzu. Płoną magazyny ze zbożem. Prima Aprilis? Nie sądzę.

Gdzieś w Kazachstanie wylądowała załoga międzynarodowej stacji kosmicznej. Amerykańscy i rosyjscy astronauci. W przestworzach na orbicie dogadywali się znakomicie, ale jak będzie teraz na Ziemi? Muszą się szczypać w kombinezon, żeby uwierzyć w tę wojnę.

Putin wyciągnął zmiętego asa z rękawa i szantażuje gazem Europę. Chce, żeby płaciła mu w rublach. Pragnie zmusić Zachód do złamania własnych sankcji narzuconych na Rosję. Pręży wątłe muskuły. Tymczasem pojawiły się informacje o ataku na magazyn ropy w rosyjskim Biełgorodzie. Władze w Kijowie nie potwierdziły, ani nie zaprzeczyły, że za nim stoją. Zbiorniki z paliwem płoną. Sypie śnieg. Prima Aprilis.  

Z rozrzewnieniem wspominam czasy, gdy człowiek wsłuchiwał się pierwszego kwietnia w wiadomości, polując na aprilisowe żarty. Nie było to trudne. Świat był w miarę poukładany. Konfabulacje dziennikarzy natychmiast odstawały od reszty. Niezła to była zabawa. Taka niewinna odskocznia od codziennej rutyny i pełzającej nudy.

A dziś? Nie sposób na nudę narzekać. Utracona została rutyna. Księżycowe krajobrazy jakie Rosja rzeźbi na ciele Ukrainy są pokazem braku człowieczeństwa. Obsceniczną inscenizację Putina widać z kosmosu gołym okiem. Historia łapie się za głowę i ponownie chichocze. W imię czego to robicie? Denazyfikacji suwerennego kraju? W XXI wieku? W Europie?  

“Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień. Wywodzi z nieżywej ziemi łodygi bzu, miesza pamięć i pożądanie, podnieca gnuśne korzenie sypiąc ciepły deszcz" - tak widział koniec dotychczasowego świata amerykański poeta T.S. Elliot. Po horrorze I wojny światowej miał o czym pisać. Cywilizacja była wypalona, ziemia jałowa jak tytuł jego poematu.

Szaleństwo Hitlera przyniosło niezliczoną liczbę książek i filmów. W tym wiele rosyjskich, elegicznych i pięknych. Bestialstwo człowieka przeszło wówczas wszelkie oczekiwania. Poczuliśmy zapach krematoryjnych pieców. Ciekawe jakie powstaną poematy po wojnie w Ukrainie i kto będzie ich bohaterem. Piroman Putin, czy strażak Zełenski? To raczej oczywiste.