"Sygnały, które dzisiaj zostały wysłane z Warszawy, sytuują ją bardzo mocno na dyplomatycznej mapie Europy" - mówił o przemówieniu prezydenta USA na placu Zamkowym były wiceminister spraw zagranicznych Paweł Kowal. "Wbrew różnym złośliwościom, które się w Polsce pojawiają, to akurat to wydarzenie (wystąpienie Baracka Obamy - przyp. red.) będzie najmocniejszym punktem dotychczasowej prezydentury Bronisława Komorowskiego" - dodał.

Tomasz Skory: Zgodzi się pan, że to było znakomite wystąpienie Baracka Obamy? Takie, jakie powinno być wygłoszone 4 czerwca 2014 w Polsce?

Paweł Kowal: Dobre dla Polski, dobre dla Europy i dobre dla wyraźnego już sygnału odnowienia stosunków polsko-amerykańskich. I mam nadzieję, że także dla obniżenia nieufności między Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi. To było bardzo potrzebne w tym momencie. Pewnie gdyby nie tragicznie wydarzenia na Ukrainie, byłoby to tylko okolicznościowe spotkanie, a tak przyjazd Obamy do Warszawy i tylu prezydentów - także innych znakomitości międzynarodowych - złapał tę ważną w historii chwilę. I wybrzmiał jak trzeba!

Złapał tę ważną w historii Ukrainy chwilę.

W historii Ukrainy i Europy Środkowej - bo dzisiaj spór jest o to, czy my jesteśmy bezpieczni, czy Estonia jest bezpieczna, czy Łotwa jest bezpieczna, czy Litwa jest bezpieczna, czy nie żyliśmy w iluzji. I Obama, oprócz tego, że trafnie wycyzelował, lepiej nawet niż jego poprzednicy, te wszystkie polskie akcenty - począwszy od pierogów, a skończywszy na takiej interpretacji historii Polski, jaką my najbardziej uwielbiamy. Takiej historii Polski świętej, historii, która zmienia ten los przegranych i napędza Europę. My to uwielbiamy i Obama to dzisiaj doskonale zrobił, ale oprócz tego powiedział te kilka punktów, na które dzisiaj czekają ci, którzy się boją o bezpieczeństwo w środku Europy, czyli nazwał po imieniu kraje, które są najbardziej zagrożone przez rosyjski imperializm, nazwał po imieniu Krym - proszę zwrócić uwagę, że w Unii Europejskiej dzisiaj panuje nowa moda, by o Krymie już nie wspominać - zwrócił się do Poroszenki. To była taka koronacja Poroszenki w demokratycznym świecie. Poroszenko, który idzie do władzy jednak jako polityk centrum, który musi godzić Wschód z Zachodem, przyjeżdża do Warszawy i w Warszawie - to trochę jest tak, jak na zjeździe gnieźnieńskim - dostaje ten diadem od demokratycznych przywódców naszej części Europy i prezydenta Stanów Zjednoczonych. To jest bardzo dużo, także myślę, że niewykluczone, iż wbrew różnym złośliwościom, które się w Polsce pojawiają, to akurat to wydarzenie będzie najmocniejszym punktem dotychczasowej prezydentury Bronisława Komorowskiego.

Zamykając w kilku słowach ten wątek ukraiński, prezydent Obama powiedział: "Ukraińcy są dziś spadkobiercami Solidarności".

Prezydent Obama - to jest typowe dla retoryki amerykańskiej - uszlachetnia tę historię Ukrainy porównaniami do najlepszych wzorów z Europy Środkowej, do tego, co zna cały świat. Stąd jest w jego wystąpieniu element Solidarności, i Wałęsa, i mur w Stoczni Gdańskiej, czyli wszystkie te klisze, które na świecie są znane, ale są po to, żeby uszlachetnić te wydarzenia, które zdarzyły się na Majdanie i żeby pokazać, iż Poroszenko - trochę tak, jak w średniowieczu - ma koronę z Zachodu. Jest takim zachodnim przywódcą, który ma inwestyturę i poparcie Zachodu, żeby zmieniać Ukrainę. A wszystko inne to są konkrety, których oczywiście w tym wystąpieniu nie było, oczywiście ich być nie mogło, bo w takich wystąpieniach ich nigdy nie ma i nie powinno być, ale punkty zaznaczone. Że nie ma zgody na Krym, to jest stanowisko prawne. Przecież Obama rozumie, że nikt dzisiaj nie będzie odbijał Krymu, ale nie chowa się pod miotłą, jak niektórzy przywódcy w Unii Europejskiej. Estonia, Litwa, Łotwa są nazwane z imienia, ponieważ w opinii wszystkich ekspertów od bezpieczeństwa dzisiaj są najbardziej zagrożone. I to są sygnały bardzo klarowne.

Jest jeszcze jedna rzecz, która chyba podkreśla klarowność tych sygnałów. Prezydent Stanów Zjednoczonych powiedział do nas, Polaków: "Byliście wielokrotnie zdradzani, przyjechałem tutaj, żeby potwierdzić, że Estonia, Litwa, Ukraina...

Polska...

...Polska, nie będą już zdradzone. Potwierdzam, punkt 5. Traktatu Północnoatlantyckiego - obowiązuje".

To są oczywiście słowa i oczywiście jest tak - żeby nie było za słodko - że Obama już nie odrobi błędów początku swojej prezydentury. Obama już ich nie odrobi, natomiast zrobił dużo, żeby przynajmniej się wycofać i jego dzisiejsze wystąpienie zostanie zapamiętane wśród najlepszych wystąpień amerykańskich prezydentów do Polaków. Po pierwsze, powrót do tradycji, że Obama mówi do ludzi. Tu były wątpliwości, jak ostatnio był, że właściwie nie miał tego otwartego wystąpienia, które jest skierowane do narodu. Tutaj było, prawda? Czyli on nawiązuje do najlepszych wystąpień - było takie wystąpienie prezydenta Busha tuż po zakończeniu obrad Okrągłego Stołu w Hamtramck, w dzielnicy Detroit, kiedy zostały złożone te pierwsze obietnice wobec Polski. Później wielkie wystąpienie Busha do Zgromadzenia Narodowego, już w Polsce w lipcu w '89 roku. Później było wystąpienie Clintona w Warszawie w sprawie NATO. I dzisiaj Obama wpisuje się w tę najlepszą tradycję i to jest na pewno próba odwojowania błędów, które zostały popełnione dotychczas w prezydenturze Obamy. Nie wierzę osobiście, żeby się udało je całkowicie naprawić.

Także te obietnice, które padają w sferze bezpieczeństwa, czyli te dodatkowe pieniądze, które w istocie nie są wielkie, ale pokazują pewną tendencje - i to jest dobrze. To jest raczej na razie tylko spowolnienie wycofywania się Ameryki z Europy. Ale dzisiaj dzieje się coś też wyjątkowego w tym sensie, że przerywa się zaklęty krąg polskiej dyplomacji, którą ja już byłem już znużony. Czyli że w pewnym momencie w ostatnich latach, czy w pewnych momentach w ostatnich latach, miałem wrażenie, że my już prowadzimy politykę tylko w obszarze Unii Europejskiej. To otwarcie daje też tlen polskiej polityce zagranicznej. I jestem przekonany, że jeżeli prezydent Komorowski, jeżeli Sikorski, jeżeli Tusk pójdą tym tropem, to daje to nowe możliwości polskiej polityce zagranicznej, wyjścia trochę z zakleszczenia wewnątrz Unii. Ta Unia jest dla nas dobra, my powinniśmy w tej Unii być aktywni, uczestniczyć...

Ale tam się świat nie kończy...

Ale tam się ten świat nie kończy. I dzisiaj wystąpienie Obamy i publiczna demonstracja sympatii wobec Polski, ten "trójuścisk" z Komorowskim i Poroszenką, jakby wpuszcza tlen do polskiej polityki zagranicznej. Mam nadzieję, że rząd, że prezydent to wykorzystają.

I jeszcze na koniec mam pytanie: jak pan sądzi, jak Kreml przyjmie to, co dzisiaj się wydarzyło?

Źle. Źle dlatego, że Obama wyznacza granice, że dotarło wreszcie do administracji demokratycznej, bo eksperci republikańscy z którymi mam kontakt stały, mają świadomość taką, że Putin działa tak, że trzeba pokazać granicę. Że nie można milczeć i udawać, że nie jesteśmy konkurentami. I do pewnego momentu, kiedy Rosja nacierała już na wschodnią Ukrainę wydawało się, że Zachód nie jest w stanie powiedzieć  "stop", tego klasycznego "non possumus". I dzisiejsze wystąpienie Obamy oznacza, w sferze werbalnej, bo zobaczymy jak to pójdzie w praktyce: "dalej się nie zgadzamy posuwać". I to się odnosi nie tylko do narysowania granicy na Bugu i zaznaczenia i objęcia nią tylko tych krajów, które są w Unii i które są w NATO. Ale Obama wyraźnie dodaje do tego te trzy kraje, które zdecydowały się na europejski wybór i są dzisiaj w potencjalnie ogromnych tarapatach, bo w jego wystąpieniu padają nazwy trzech krajów: Ukraina, Mołdawia i Gruzja. To oznacza, że Obama bierze na siebie współodpowiedzialność za nie do końca nieudany projekt Partnerstwa Wschodniego w tej części Europy. I to nas zbliża do takiego myślenia, które ja od dawna proponowałem - w kategoriach pewnego planu Marshalla - porozumienia między Unią Europejską a Stanami dla modernizacji tych krajów na wschodzie, które tego chcą. Obama robi tu krok.

I ku irytacji Władimira Władimirowicza...

I to musi się nie podobać Moskwie, dlatego że to oznacza, że jest wyznaczona nowa granica. I że ta granica nie jest w tym miejscu, w jakim chciałby Putin. Tylko przekaz Obamy jest taki: "Jeśli ktoś chce wolności, my tradycyjnie, tak jak było dotychczas będziemy to wspierali". Czy to się zdarzy w praktyce to inna sprawa, ale sygnały, które dzisiaj zostały wysłane z Warszawy, sytuują ją bardzo mocno na dyplomatycznej mapie Europy w tych dniach.