Terroryści, sekta, polityka. Kryminał "Naśladowcy" Ingara Johnsruda właśnie ukazał się w polskich księgarniach. "Terroryzm to bardzo tchórzowska forma działań wojennych. Grozi nam niebezpieczeństwo wpadnięcia w błędne koło, w którym zwiększamy inwigilację obywateli, cenzurę i autocenzurę w mediach, zaostrzamy debatę dotyczącą imigracji i, co najgorsze, zapominamy, że problemu terroryzmu nie da się rozwiązać poprzez zabijanie terrorystów" - mówi autor.

Mieliśmy dla Was 20 egzemplarzy „Naśladowców”. Po godz. 11 wystarczyło wysłać maila na adres fakty@rmf.fm z hasłem „Naśladowcy”. W treści maila proszę wpisać imię, nazwisko, adres i numer telefonu. Ze zwycięzcami skontaktujemy się mailowo.

Tomasz Balawejder: Norwegia w Polsce postrzegana jest dwojako. Pierwszy obraz – raj ukryty wśród fiordów, odznaczający się wysokim standardem życia i rządem, który sam pyta obywateli, co chcą zrobić z nadwyżką budżetową. Jest też i mroczne oblicze Norwegii – Varg Vikerens palący kościoły czy Anders Breivik bez cienia skruchy stający przed sądem i narzekający na warunki panujące w więzieniu. Która z tych wizji bardziej odpowiada norweskiej rzeczywistości?

Ingar Johnsrud: Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ zarówno pierwszy, jak i drugi obraz jest częścią prawdy. Norwegia to zamożny i piękny kraj, który jest jednocześnie ojczyzną dla indywiduów takich jak Anders Breivik czy Vidkun Quisling – ludzi zapisanych w historii jako przedstawiciele zła i największej zdrady, jaka istnieje. Najtrudniejszym zadaniem jest uchwycenie przepaści między skrajnościami. Jak coś tak przerażającego może narodzić się z czegoś tak pięknego? W jaki sposób społeczeństwo składające się z jednostek o tak silnym poczuciu przynależności, tak zasobne może stać się podatnym gruntem do rozwoju kogoś takiego jak Anders Breivik?

Czy mrożące krew w żyłach wydarzenia z Vikerensem i Breivikiem w roli głównej w jakikolwiek sposób wpłynęły na twój sposób pisania lub na historię z "Naśladowców\"?

Nie wprost, ale jestem pewien, że wymienione postaci i wydarzenia im towarzyszące miały wpływ na tło, jakim jest norweska rzeczywistość opisywana przeze mnie w "Naśladowcach". Zaprzyjaźniony autor kryminałów powiedział mi kiedyś, że wydarzenia z mojej powieści ciężko byłoby uznać za wiarygodne przed atakami z 22 lipca 2011 roku. Tamten dzień zmienił postrzeganie bezpieczeństwa i jedności całego narodu. Znalazło to, rzecz jasna, swój wydźwięk w literaturze i innych formach kulturowego przekazu, który powstał po ataku.

W "Naśladowcach" jest taki fragment, którego akcja dzieje się przed operą w Oslo. Czytając go, można sobie wyobrazić stolicę twojego kraju sparaliżowaną atakiem bombowym w 2011 roku. Czy byłeś w Oslo w tamtym czasie?

Redakcja dziennika "Verdens Gang", w którym wtedy pracowałem, mieściła się w budynku, który stał się celem ataku terrorystycznego w Oslo. Ogromna część elewacji wraz z dużymi szklanymi panelami została roztrzaskana w pył i był to prawdziwy cud, że żaden z moich redakcyjnych kolegów nie został poważnie ranny. Tego dnia byłem z rodziną poza miastem, lecz gdy usłyszałem, co się stało, natychmiast wróciliśmy do Oslo. Tamtego popołudnia byłem z powrotem w pracy, a na warsztacie miałem reportaż ataku. Nasze biuro zostało ewakuowane i pracowaliśmy w pobliskim hotelu. Mieliśmy ze sobą jedynie najpotrzebniejsze rzeczy. Działo się to w środku lata, więc spora część pracowników była na urlopach, a mimo to każdy, kto tylko miał taką możliwość, przyszedł, by mieć swój wkład w powstający materiał. 22 lipca zaatakowano całą społeczność norweską i to sprawiło, że jeszcze silniej odczuliśmy naszą jedność i solidarność. Za punkt honoru postawiliśmy sobie opublikowanie następnego dnia kolejnego numeru gazety niezależnie od tego, jakie przeszkody musielibyśmy pokonać. Data 22 lipca to w dalszym ciągu otwarta rana w sercu norweskiego społeczeństwa. Ostatnio wiele poszkodowanych oraz rodziny zabitych i rannych w atakach musiało zmierzyć się z procesem Breivika, w czasie którego złożył on pozew o naruszenie jego praw obywatelskich. Ciężko sobie wyobrazić, przez co przechodzą dotknięci wydarzeniami tamtego dnia. Wielu z nich wciąż zmaga się z traumą i depresją. Rozumiem – i szanuję – ich uczucia.

Czy tamte wydarzenia znajdują swoje odzwierciedlenie w scenach, które dzieją się przed operą?

Prawdę mówiąc, scenę ataku przed operą zaplanowałem jeszcze zanim miał miejsce atak. Pierwotnie eksplozja bomby w "Naśladowcach" miała być silniejsza i spowodować dużo większe zniszczenia. Jednak po wydarzeniach z 22 lipca czułem, że to nieodpowiednie, więc stonowałem akcję. Tak między nami – uważam, że fabuła na tym zyskała, ponieważ bomba nie była istotna sama w sobie. Najważniejsze było to, co działo się wokół ataku oraz po nim.

Zbrodnie popełnione pod wpływem faszystowskiej ideologii przez rodowitych Norwegów stanowią tylko jeden z podejmowanych tematów w twojej książce. W "Naśladowcach" można znaleźć silne echa mrocznej historii Norwegii, która pod przywództwem Vidkuna Quislinga kolaborowała z nazistowskimi Niemcami. Czy uważasz, że postać Quislinga i propagowane przez niego poglądy ciągle mają wpływ na współczesne pokolenie i ludzi takich jak Breivik czy Vikerens?

W każdym z krajów, który był okupowany przez nazistów w czasie II wojny światowej, jedną z najbardziej skrajnych rzeczy, jaką można zrobić, jest deklaracja poglądów nazistowskich. W ten sposób dana jednostka odgradza się od wszystkich wartości i kultury, z których wyrasta dany naród. Patrząc z tej perspektywy, nie może nas dziwić fakt, iż ekstremiści nazywają siebie nazistami – głównie po to, by zastraszać i prowokować. Pozostaje pytanie, czy rzeczywiście wiedzą, czym w istocie jest nazizm.

Doszły mnie słuchy, że w twojej powieści można wpaść na trop morderstwa w Knutby, które odbiło się głośnym echem głównie w Szwecji. Pisałeś o tym wydarzeniu jako dziennikarz. W Polsce mało kto słyszał o tej zbrodni. Czy mógłbyś przedstawić nam więcej szczegółów?

Zajmowałem się sprawą z Knutby, kiedy byłem jeszcze korespondentem w Sztokholmie, dwanaście lat temu. W skrócie: osią wydarzeń była chrześcijańska sekta z małego szwedzkiego miasteczka Knutby. Jeden z tamtejszych pastorów – pochodzący z Norwegii – do tego stopnia "omotał" nianię, że zabiła ona jego żonę, matkę dzieci, którymi się opiekowała. Namówił ją, by zamordowała też innego członka sekty, który mieszkał w domu obok. Kobieta zabiła oboje, oddając strzały z małej odległości.
Byłem na bieżąco od pierwszego do ostatniego dnia obydwóch procesów w sprawie o zabójstwo. Elementem, który fascynował mnie najbardziej w całej tej sprawie, była rozwijająca się sekta w społeczności małego miasteczka, gdzie wszystko widać jak na dłoni. Jej członkowie pracowali w lokalnym sklepie, w szkole, w przedszkolu. I nie byli oni głupi czy niewykształceni, wręcz przeciwnie: stanowili grupę bystrych i nowoczesnych młodych ludzi, lecz założenia ich religii kompletnie różniły się od naszych. Moralne granice oddzielające dobro od zła zostały przesunięte tak, by odpowiadać na potrzeby dzierżących władzę. Sekta w dalszym ciągu istnieje. Pastor przebywa w więzieniu, ale niania opuściła ośrodek psychiatryczny w 2011 roku. Dziś ma nową tożsamość i mieszka gdzieś w Szwecji. Wciąż jest chrześcijanką.

W "Naśladowcach" można dostrzec wpływy wydarzeń z ostatnich miesięcy oraz kryzys związany z falą islamskich uchodźców. Norwegia, Szwecja i Niemcy są zwykle ostatnim przystankiem dla imigrantów. Czy ma to wpływ na codzienność Norwegów? Widzisz różnice w swoim życiu przed i po wybuchu tego kryzysu?


Nie. W porównaniu do Szwecji i Niemczech przyjęliśmy mniej uchodźców i nie widzę, aby w jakikolwiek sposób wpłynęło to na nasze codzienne życie. Zmieniła się jedynie retoryka polityczna. Zarówno ci, którzy chcą otworzyć swoje drzwi dla uchodźców i im pomóc, jak i ci, którzy są takim działaniom przeciwni, posługują się twardymi, nieprzejednanymi sformułowaniami. Nazywają swoich politycznych przeciwników naiwnymi idiotami lub nieludzkimi egoistami. Sądzę, że ta droga prowadzi donikąd.

We wtorek 22 marca 2016 miał miejsce kolejny atak bombowy, tym razem w Brukseli. Czy twoim zdaniem powinniśmy przywyknąć do takich zdarzeń? Jakie działania muszą zostać podjęte, aby zapobiec im w przyszłości?


Może i musimy przyzwyczaić się, że takie ataki mają miejsce, ale nigdy nie powinniśmy ich akceptować. Terroryzm to bardzo tchórzowska forma działań wojennych. Grozi nam niebezpieczeństwo wpadnięcia w błędne koło, w którym zwiększamy inwigilację obywateli, cenzurę i autocenzurę w mediach, zaostrzamy debatę dotyczącą imigracji i, co najgorsze, zapominamy, że problemu terroryzmu nie da się rozwiązać poprzez zabijanie terrorystów.

Spośród wielu świetnych fragmentów twojej książki można natknąć się na taki, w którym bohater pracujący dla dziennika opisuje atmosferę panującą w redakcji jako stresującą, nerwową. Czy w rzeczywistości pracujesz w takich warunkach?

Pisanie książki jest jak gotowanie zupy. Musisz wyjść na ulicę, do prawdziwego świata, żeby zdobyć składniki, ale żeby zupa dobrze smakowała, trzeba dobrać je właściwie i w odpowiednich proporcjach. To przepis na opis biura redakcji z "Naśladowców". Pracowałem jako dziennikarz w dni takie jak 11 września 2011, 22 lipca 2011 (ataki terrorystyczne w Norwegii), kiedy w 2004 wybrzeża Azji nawiedziło tsunami i przy okazji wielu innych trzęsień ziemi, wojen i katastrof. Więc owszem, zdarzają się nerwowe dni. Na co dzień nie jest tak dramatycznie.

Obecnie informacje są przekazywane dużo szybciej i mają charakter masowy. Zapoznajemy się z nimi pobieżnie i szybko je wyrzucamy, ponieważ czekają na nas nowe, świeże newsy. Co sądzisz o mediach XXI wieku?

W dzisiejszych czasach największym wyzwaniem nie jest samo dziennikarstwo, ale jego finansowanie. Digitalizacja sprawia, że duże koncerny medialne, które wcześniej zarabiały duże pieniądze i przeznaczały część z nich na dziennikarstwo śledcze, już nie mogą sobie na to pozwolić – lub niedługo nie będą mogły. To sprawia, że treści są coraz bardziej ubogie i mniej atrakcyjne dla czytelników, słuchaczy i innych odbiorców. Nie chodzi o to, że konsumenci nie chcą już dziennikarstwa wysokiej jakości. W nowoczesnym społeczeństwie, gdzie strumień informacji jest nieskończony, ma ono większą szansę niż kiedykolwiek, aby stać się wiarygodnym źródłem, zdobyć zaufanie konsumenta. Wybieram optymizm i wierzę, że znajdziemy dobre sposoby na finansowanie dziennikarstwa wysokiej jakości w przyszłości. Odpowiadając na twoje pytanie o dzisiejsze media: jest w nich za dużo skrótów, pójścia na łatwiznę; za dużo przeróbek historii opisanych już wcześniej przez kogoś innego i zdaje się, że zaczynamy polegać na celebrytach.

Dalej jesteś dziennikarzem, czy może chcesz skupić się tylko na swoich książkach? Lepiej odnajdujesz się w roli reportera czy pisarza?

Zrezygnowałem z pracy dziennikarza, lecz wciąż uważam siebie za jednego z nich. Piszę jako freelancer, kiedy tylko mam czas i możliwość. To dziennikarstwo sprawiło, że dzisiaj jestem takim, a nie innym pisarzem. Nie urodziłem się z talentem do pisania, a słowa przez wiele lat zdawały się działać przeciwko mnie. Teraz wiem, jak sprawić, żeby ze mną współpracowały.

"Naśladowcy" okazali się dużym sukcesem, a twoje nazwisko często wymienia się obok Larssona, Mankella i Nesbø. Jak czujesz się, będąc nową gwiazdą na scenie powieści kryminalnych?

To dla mnie wielki zaszczyt, że kojarzy się mnie z takimi pisarzami, bo dla kogo by nie był? Mam nadzieję, że umiem uczyć się od nich i, mając takie zaplecze, tworzyć własną formę literacką. Jedną z zalet pracy pisarza na pełny etat jest możliwość czytania większej liczby książek. Jest przecież tyle cudownych książek, z których można czerpać inspirację, a kryminały nordyckich autorów to tylko niektóre z nich.

Masz swoją ulubioną serię kryminalną lub autora, który wpłynął na Twoją twórczość?


Czytam, rzecz jasna, bardzo dużo fikcji kryminalnej – i innej literatury – ale moją prawdziwą miłością jest obraz ruchomy. Dziś można oglądać seriale świetnej jakości całymi dniami. Seriale i filmy inspirują mnie w równej mierze co literatura. Jeśli miałbym wymienić jeden ulubiony… Nie, to muszą być dwa tytuły – "The Wire" ("Prawo ulicy") i "Breaking Bad". Z kryminałów "Czerwone gardło" Jo Nesbø to mój absolutny faworyt.

Fredrik Beier, główny bohater "Naśladowców", to nieustępliwy, uparty typ, żyjący w stałym konflikcie ze swoimi zwierzchnikami. Czy doszukamy się w jego postaci Ingara Johnsruda, czy może jesteś jego zupełnym przeciwieństwem?

Jestem pewien, że ślady mojej osobowości można odnaleźć w każdym z bohaterów, nie tylko we Fredriku. Fredrik to klasyczny przykład cynicznego policjanta, ale chciałem osadzić go w realiach, z jakimi mierzymy się obecnie. Stąd Frederik zmaga się z byłą żoną, nową dziewczyną, swoimi dziećmi, zagadnieniami dotyczącymi egalitaryzmu płciowego, rasizmem, złymi przełożonymi, dobrymi przełożonymi i własnymi problemami na tle psychologicznym. Stara się też odnaleźć swoją rolę jako mężczyzny w tym całym zamieszaniu. Nie zawsze mu to wychodzi.

Kiedy możemy spodziewać się kontynuacji śledztwa Fredrika?

Właśnie kończę swoją drugą książkę, jej premiera planowana jest na jesień.