Mińsk nie zgodził się na propozycję UE, którą szefowie dyplomacji Polski i Niemiec we wtorek przedstawili białoruskiemu prezydentowi Alaksandrowi Łukaszence. Propozycja brzmiała: będą demokratyczne wybory - będzie unijna współpraca z Mińskiem.

Radosław Sikorski kusił dyktatora pomocą finansową. Białoruś mogłaby liczyć na 3 mld euro, gdyby wprowadziła reformy.

Szef administracji prezydenta Łukaszenki, Władimir Makiej, oświadczył, że białoruskie władze nie mają zamiaru godzić się na jakiekolwiek warunki stawiane przez Unię. Każda próba nacisku na nas jest całkowicie bezproduktywna, sami będziemy o sobie decydować - mówił.

Jeśli przekazanie nam pieniędzy jest obwarowane politycznymi żądaniami - nam takie pieniądze nie są potrzebne - dodał szef administracji Łukaszenki.

Według niego stosunki z Zachodem poprawią się, jeśli zostaną zniesione sankcje i uproszczone procedury wizowe. Trudno się dziwić tej reakcji. Już podczas spotkania z Łukaszenką unijni politycy usłyszeli od niego, że na Białorusi nie ma problemów z demokracją, a grudniowe wybory prezydenckie też będą uczciwe, jak wszystkie poprzednie.