Nie wiadomo, czy to kryzys, czy też coraz większa fantazja i zuchwałość złodziei. Możnaby rzec, że właściwie wcale się nie boją napadać na banki. Oczywiście robią to z głową. Wybierają małe, często słabo zabezpieczone placówki, w których albo nie ma monitoringu, albo kamery rejestrują słabej jakości obraz.

20 napadów w zeszłym roku i aż 60 do września tego roku. To daje do myślenia. Policjantom też, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że bandyci trochę grają stróżom prawa na nosie. Funkcjonariusze tłumaczą, że nie są w stanie przypilnować każdego oddziału. To fakt, ale że nie są w stanie później złapać czy odnaleźć przestępcy? Udaje się zatrzymać sprawców tylko 40% takich napadów.

Mariusz Sokołowski z Komendy Głównej Policji twierdzi, że łatwiej jest wykryć sprawców, jeśli było ich conajmniej dwóch lub trzech. Zdecydowanie trudniej namierzyć złodzieja działającego w pojedynkę.

Sokołowski ma też sporo zastrzeżeń do obecnie stosowanych zabezpieczeń w oddziałach banków. Dostęp złodziejom ułatwiło otwarcie się na klientów i likwidacja ścianek, okienek i innych oddzielających od klientów barier. Poza tym słabą stroną w małych placówkach jest złej jakości monitoring. Przestępcy świadomie wybierają słabo zabezpieczone miejsca.

Co na to banki? Rafał Łupkowski z Raiffeisen Bank zapewnia, że zabezpieczenia są odpowiednie, a załogi szkolone, przynajmniej raz w roku.

Niestety, liczba napadów na banki wciąż rośnie. I nie zanosi się na zmiany. Sam monitoring nie wystarczy, gdy złodziej jest zamaskowany. Bankowcy powinni więc nie tylko instalować monitoring, ale wdrażać całe strategie zabezpieczeń. Wojna między złodziejami a bankowcami i policją, trwa, a nawet zaczyna się nieźle rozkręcać.