Poczyniłam dziennikarskie śledztwo dotyczące prawdziwych powodów odwołania wizyty Sarkozy’ego. Efekty wyglądają mniej więcej tak:

Na początku początków cała impreza miała się odbyć w Pałacu Prezydenckim, na terytorium

Lecha Kaczyńskiego. (Tradycja, aby takie szczyty odbywały się w Pałacu, ustanowiona została jeszcze za poprzedniego Prezydenta i do tej pory nie było z tym żadnych kłopotów).

Donald Tusk nie polubił roli gościa Prezydenta, w końcu jest ważnym Premierem, więc

postanowił zorganizować konkurencyjną imprezę w Belwederze i tam samodzielnie, w blasku

fleszy podpisywać bardzo ważne umowy i występować na konferencji prasowej.

Do szczęścia brakowało Premierowi obecności najważniejszego Francuza, czyli Sarkozy’ego,

zaczęto więc starania o to, aby Sarkozy odwiedził również Belweder, a nie tylko Pałac

Prezydencki. Ponieważ jednak wożenie prezydenta Francji po Warszawie nie wchodziło w 

rachubę, a spotkanie z Sarkozym na terytorium Lecha Kaczyńskiego straciło atrakcyjność, to

polski Premier w całej swej łaskawości gotów był zadowolić się jedynie francuskim

Premierem, byle tylko w blasku fleszy bez Lecha Kaczyńskiego w Belwederze podpisać umowy i wystąpić w telewizji.

Lech Kaczyński nie chciał jednak dobrowolnie pozbyć się przywileju podpisania umów i własnego występu w telewizji, dla którego Donald Tusk byłby jedynie tłem i tak powstał pat.

Na dodatek w całej tej imprezie zabrakło miejsca dla arcyambitnego polskiego ministra

spraw zagranicznych. Jego francuski odpowiednik nie przewidywał przyjazdu do Polski, więc

eksponowanie obecności Radka Sikorskiego nie byłoby uzasadnione. Takie są zasady

protokołu. Jeśli jednak udałoby się zorganizować konkurencyjny szczyt w Belwederze to i 

minister mógłby się na nim pokazać.

W sam środek tego zamieszania trafiła francuska grupa przygotowawcza, która do Warszawy

przyjechała dograć szczegóły. Kiedy jednak otrzymała dwa zupełnie różne plany całej

imprezy - jeden z Pałacu Prezydenckiego a drugi z Kancelarii Premiera - zmieszana i 

wstrząśnięta postanowiła wrócić do Paryża. Co się stało dalej - wiadomo.

Jeden ze współpracowników Premiera próbował przekonywać mnie dzisiaj, że to strona

francuska miała problem, bo francuski Prezydent nie przepada za francuskim, popularnym

Premierem i to Sarkozy z zazdrości chciał być koniecznie obecny na szczycie w wersji premierowskiej, czyli stać obok Tuska i przyćmić swojego partyjnego kolegę Fillona, żeby

żaden Francuz nie mógł obejrzeć w telewizorze, że to premier, a nie prezydent podpisuje

umowy. No cóż biedni Francuzi, którzy muszą znosić takie ambicjonalne spory swoich

politycznych przywódców. W Polsce - na szczęście - na linii prezydencko-premierowskiej

wyłącznie spokój, szacunek i budowanie.