Dziewięciu tysięcy dolarów za wznowienie poszukiwań dwóch Polaków zaginionych na Ałtaju żądają od Polski rosyjskie służby ratunkowe. Pieniądze mają być przeznaczone na opłacenie dziewięciu godzin pracy śmigłowca ratunkowego - twierdzi dyżurny Służby Poszukiwawczo-Ratunkowej Górnego Ałtaju, Walerij Miedwiediew. "Gdy wpłyną do nas pieniądze - co ma nastąpić jutro - zaczniemy działać" - dodał Miedwiediew.

24-letni Kamil M. z Krakowa i 23-letni Aleksander K. z Warszawy, wyszli ze schroniska w Wysotniku 9 października. Chcieli przejść bardzo trudny masyw w górach Ałtaju, w okolicach lodowca Sapożnikowa. Alpiniści mieli wrócić 26 października. Dzień po wyjściu z Wysotnika minęli bazę turystyczną Aken i w tym miejscu ślad się urywa. Wiadomo jedynie, że obaj zaginęli na zboczu góry Biełucha, najwyższego szczytu Ałtaju - ponad 4506 metrów, około 80 kilometrów na południowy wschód od miasteczka Ust-Koksa. Góra Biełucha leży na granicy Rosji i Kazachstanu. Ratownicy rozpoczęli pierwszą akcję poszukiwawczą już pod koniec października: „W akcję poszukiwawczą zaangażowano praktycznie wszystkie dostępne służby, zarówno rosyjskie jednostki federalne, jak i służby miejscowe" – powiedział szef wydziału konsularnego polskiej ambasady w Moskwie Tomasz Klimański.

Polaków szukano przez cztery dni na koszt strony rosyjskiej, ale nie dało to efektów. Miedwiediew powiedział, że odnaleziono tylko pozostawione na trasie drobne przedmioty należące do zaginionych. Według specjalistów, lodowiec Sapożnikowa oraz masyw Biełuchy, w kierunku których udali się Polacy, należą do najtrudniejszych i najbardziej niebezpiecznych rejonów Ałtaju. Większa część gór leży w Rosji, wzdłuż pogranicza kazachskiego, chińskiego i mongolskiego.

foto Archiwum RMF

15:30