„Gdybyśmy przegrali wojnę, to nie byłoby niepodległej II Rzeczpospolitej. Ten krótki epizod niepodległości byłby podobny jak historia przedwojennej Ukrainy, czy prawie nieistniejąca historia ówczesnej Białorusi. Nie byłoby Polski takiej, jaką ją rozumiemy dzisiaj, prawdopodobnie nie byłoby w ogóle Polski niepodległej, bo brakowałoby tej tożsamości. Ona nie byłaby tłumiona przez stulecie, ale już przez prawie dwa wieki” – powiedział w Rozmowie w samo południe w RMF FM Kamil Janicki, historyk, pisarz i publicysta.

Problemy z interpretacją Bitwy Warszawskiej zaczęły się właściwie 19 sierpnia 1920 roku, gdy tylko ruszyliśmy do działań pościgowych. Było jasne, że zwyciężyliśmy, więc podjęto zażarte kłótnie nad tym, kto naprawdę zapewnił zwycięstwo - wspomniał.

"Cud nad Wisłą" to nie jest wcale pochwała, to nie jest określenie, które ma symbolizować skalę sukcesu, to jest atak pod adresem Piłsudskiego i dowódców wojsk z 1920 roku pokazujący, że rzekomo to nie ich talenty i nie ich plany doprowadziły do zwycięstwa, ale tylko interwencja boska. Te dyskusje toczące się przez całe dwudziestolecie, paraliżowały w pierwszych latach jakiekolwiek możliwości upamiętnienia, a potem prowadziły do pewnych fałszerstw, do manipulowania pamięcią historyczną - stwierdził.

Janicki: Zachód postrzegał Piłsudskiego jako inną twarz komunizmu

Polska miała bardzo złą prasę. Już od listopada 1918 r. Piłsudskiego postrzegano de facto jako inną twarz komunizmu - mówił Kamil Janicki w internetowej części "Rozmowy w samo południe w RMF FM." Depesza, w której Piłsudski ogłaszał, nawet nie powstanie, ale istnienie państwa polskiego została zignorowana przez wszystkie mocarstwa zachodnie. Tylko Niemcy w pierwszych miesiącach zaakceptowały polską niepodległość, licząc na ustępstwa graniczne, na to, że Wielkopolska i Pomorze zostaną w ich obszarze - dodał historyk.

Janicki mówił też, jak mieszkańcy Warszawy reagowali na bitwę toczącą się na przedmieściach: Mamy wyobrażenie, że Polacy, gdy tylko dowiedzieli się o ofensywie bolszewickiej, natychmiast zgromadzili się pod jednym sztandarem. Sytuacja wcale nie była tak prosta. Ofensywa sowiecka rusza 10 czerwca - już od 8 czerwca trwa w Warszawie wielki strajk zakładów publicznych. Nie działają tramwaje, elektrownia, gazownia. I ten strajk trwa nadal, ofensywa wcale go nie przerywa. Przez cały miesiąc Warszawa jest kompletnie sparaliżowana. Podobne strajki wybuchają w innych miastach. Setki tysięcy Polaków w większym stopniu myślą o własnej biedzie, nędzy, problemach codziennego życia niż o wojnie. Warszawa budzi się do tej walki dopiero w lipcu.

Historyk wskazywał też, że nie wszystkie możliwości zostały wykorzystane. Niechętnie sięgano np. po wsparcie kobiet. Kobiety chciały brać udział w tej walce, natomiast w Warszawie nie chciano ich wykorzystywać, pokazywać, że kobiety tez mogą bronić ojczyzny. Zostały ustawione w ostatniej linii i miały, w razie przerwania wszelkich linii obrony, bronić Pragi. Natomiast już po bitwie, gdy doszło do działań pościgowych, kobiety też biorą w nich udział i są pamiętniki, w których można przeczytać o bolszewickich żołnierzach, którzy w wielkim zdumieniu wpadają w ręce kobiet, są przez nich ostrzeliwani i brani o niewoli - mówił Janicki.