W sprawie śmierci pięciu polskich żołnierzy w Afganistanie zabrali wczoraj głos prezydent, premier, generałowie, były minister obrony… Wśród polityków, przekazujących w mediach informację o tragedii i kondolencje rodzinom ofiar zabrakło jednak jednego, ale bardzo istotnego - ministra obrony narodowej.

Daleki jestem od oceniania, nie sposób tego jednak nie zauważyć. Odnotowałem to więc dziś na antenie radia, zasięgając wcześniej w MON informacji nt. tego, czym zajmował się wczoraj pan minister. Nie sądziłem, że będziemy się w tej sprawie spierać, i to o fakty.

Kilka godzin później przebywający dziś w Afganistanie pan minister odniósł się do mojego spostrzeżenia na Twitterze, pisząc, że zajmował się sprawą od 7 rano, spotkał się tego dnia z premierem, szefami służb, przygotowywał pomoc i błyskawiczny wyjazd do Afganistanu, w imieniu rządu ws. tragedii w Afganistanie wypowiedział się premier, a on po premierze wypowiadać się nie będzie, bo tak panowie ustalili.

O tym ustaleniu nikt wcześniej w MON nie wspominał, podobnie jak o spotkaniach ministra. Nie zmieniają one zresztą faktu, że Tomasz Siemoniak w dniu tragedii w Afganistanie publicznie się nie pojawił.

Przywołujący dziś, także na Twitterze (i dwukrotnie) fakt opublikowania swojej wypowiedzi z kondolencjami na stronie MON (po 16.00) minister Tomasz Siemoniak zapewne wie, że mógł ją wygłosić znacznie skuteczniej, po prostu wychodząc przed budynek. Grupa dziennikarzy bezskutecznie spędziła wczoraj przed siedzibą ministerstwa kilka godzin.

Sprawa jest krępująca, zapewne dla obu stron tej różnicy zdań. Nie warto jej ciągnąć.

Nie wątpię w szczerość, sumienność działań Tomasza Siemoniaka, ani w jego zaangażowanie w pracę, zwłaszcza w chwilach dramatycznych. Wierzę, że podobnie traktują go rodziny poległych, podkomendnych czy szerzej – wszyscy obywatele Polski.

Żeby to jednak wiedzieli – najlepiej o tym powiedzieć. Nie po fakcie i nie tylko na Twitterze.