Nie ma się nad czym rozwodzić - Barcelona była po prostu lepsza. Manchester nie potrafił przeciwstawić się potężnej machinie, którą zbudował Josep Guardiola.

Początkowo Barcelona nie potrafiła złapać swojego rytmu gry, ale kiedy już się udało okazało się, że Iniesta, Xavi, czy Pedro zupełnie zdominowali drugą linię. Carrick, a szczególnie Giggs (tym razem nie na skrzydle) nie mieli w tym meczu argumentów. Niewidoczny był "Chicharito", Rooney strzelił bramkę i to tyle. "Barca" potwierdziła, że ma ogromny potencjał w ofensywie i geniusza Messiego.

Przyznał to po meczu Guradiola, który powiedział, że ma świetnych piłkarzy, ale to Argentyńczyk daje duże coś nieprzewidywalnego. Jak przy akcji na 3:1, kiedy łatwo ograł trzech rywali a po chwili zamieszania piłka trafiła na 18. metr do Davida Villi.

Ten miał nawet czas żeby piłkę przyjąć, przymierzyć i strącić pajęczynę z okienka bramki van der Sara. Tego czasu miał zdecydowanie zbyt wiele... Przy drugiej bramce zawinił holenderski bramkarz.

Przeważnie niezawodny zapewne nie tak wyobrażał sobie zakończenie kariery.

Warto odnotować także pojawienie się w końcówce meczu Carlesa Puyola. To był jego setny mecz w Lidze Mistrzów. Piękny ukłon Guardioli, wobec kolejnej klubowej ikony, z którą zresztą grał w jednym zespole.

To właśnie Puyol, etatowy kapitan drużyny założył opaskę na rękę Erica Abidala. To Francuz jako pierwszy wzniósł do góry puchar. W marcu wykryto u niego guza wątroby, a wczoraj przez 90 minut tyrał na boisku. Abidal pokazał, że nie ma rzeczy niemożliwych i o tym także warto pamiętać.

Barcelona Messiego to już historia futbolu jak Real Di Stefano, czy Milan van Bastena. Za kilka lat piłkarze Manchesteru uświadomią sobie, że wygrać po prostu nie mogli. Zresztą już dziś mogą zajrzeć do statystyk - oddali tylko trzy strzały, jeden celny. Po takim meczu Victora valdesa nawet trudno ocenić...