Zaskakująco szybko przestaliśmy wracać do takich meczów jak Wisły Kraków z Levadią Tallin czy Lecha Poznań ze Stjarnan. Nasze kluby niestety już niemal co roku dopisują do listy poważnych wpadek w europejskich pucharach kolejne punkty. Niestety coraz bardziej upokarzające, a ostatnio przoduje w tym Legia, która wczoraj zremisowała z gibraltarskim Europa FC 0:0.

Od meczów Wisły Kraków z Levadią Tallin mija w tym roku równo dekada. Lech Poznań z ekipą Stjarnan rywalizował 5 lat temu. Wtedy to jeszcze było pięknie. Ruch Chorzów potrafił w dwumeczu pokonać duński Esbjerg, a Legia dotarła do 1/16 finału Pucharu UEFA. Ba, rok później Jagiellonia Białystok potrafiła bezlitośnie rozprawić się z litewskim Kruoja Pokroje wygrywając u siebie 8:0.

Jednak nie ma co ukrywać - ostatnie lata przyniosły dużo rozczarowań. Cracovia odpadająca z macedońską Szkendiją Tetowo, Jagiellonia pokonana przez azerski klub FK Gabala to i tak nic, bo to Legia bije w ostatnich latach rekordy upokorzeń. Kończyła w niedalekiej przeszłości wakacyjny bój o fazę grupową europejskich rozgrywek na Sheriffie Tiraspol czy F91 Dudelange. A to tylko Liga Europy, do której Legia trafiała, odpadając wcześniej z eliminacji Ligi Mistrzów z FK Astaną i Spartakiem Trnava. Kibice mieli więc w dwóch poprzednich sezonach właściwie po dwie kompromitacje. W tym roku będzie co najwyżej jedna, choć żadne to pocieszenie.

Oczywiście mimo słabiutkiej, chaotycznej gry, braku pomysłu i ogólnego bałaganu na boisku uważam - może nazbyt optymistycznie - że Legia jednak w rewanżu u siebie wygra i przejdzie do drugiej rundy eliminacji. Wierzę też w zapewnienia trenera Aleksandara Vukovicia, że piłkarze będą grać lepiej. No ale jakby mieli grać gorzej, to można właściwie zakończyć rozmowę. Zdarzały się Legii słabe mecze na początku europejskich eliminacji, ale jednak 0:0 ze zdobywcą Pucharu Gibraltaru to inny wymiar. Był remis 1:1 ze Żrińskim Mostar czy także 1:1 z St. Patricks Athletics, ale to ciągle wyższa półka od drużyny z Gibraltaru. Można oczywiście sięgnąć do statystyk tej najmłodszej federacji stowarzyszonej w UEFA i przypomnieć, że na Gibraltarze przegrywał już Celtic Glasgow czy Flora Tallin, a tamtejsze kluby potrafiły remisować na własnych boiskach z lepszymi od siebie (czyli prawie wszystkimi), by zbierać cięgi na wyjazdach.

Wszystko to jednak na nic, bo nasze oczekiwania względem rodzimych klubów powinny być zdecydowanie większe. Piast Gliwice pokazał, że w tym momencie sezonu można zagrać ciekawie z doświadczoną drużyną jak BATE Borysów. Cracovia potrafiła stwarzać sobie dobre sytuacje w pojedynku z DAC Dunajska Streda. A Legia? Klub, który jako ostatni dał nam ogromne powody do radości i mnóstwo emocji grając w Lidze Mistrzów, stoczył się nieprawdopodobnie szybko w totalną przeciętność. W poprzednich latach, nawet jak na początku nie szło, co część kibiców przyjmowała ze zrozumieniem, to udawało się wbić jakąś bramkę. Czasami przypadkowo, czasami po strzale z dystansu albo po indywidualnym błysku jednego z piłkarzy. Przecież nawet do Ligi Mistrzów Legia nie tyle awansowała z impetem, co się wczołgała, po drodze remisując nie tylko ze Żrińskim, ale też z Trenczynem i Dundalkiem. Nikt wtedy o stylu nie myślał. Wyniki dały wielki sukces, który potem udało się nawet przekuć w 3. miejsce w grupie.

Teraz też nie można wykluczyć lepszej gry i awansu do fazy grupowej Ligi Europy. Ba, może za kilka tygodni po efektownych zwycięstwach będziemy sobie żartować z remisu na Gibraltarze. Na razie jednak to lokalni kibice świętują, bo dla nich każdy taki wynik to sukces. My natomiast właściwie co roku wydłużamy listę nieudanych meczów naszych drużyn w eliminacjach. I pytanie, czy w tym sezonie było to pod tym względem ostatnie słowo. Legia i Cracovia za tydzień rozegrają rewanże i będą faworytami. O ile jednak "Pasy" pokazały na boisku pewne umiejętności, to wiarę w Legię opierać można tylko na pytaniu: "Można odpaść z drużyną z Gibraltaru?". Trzeba mówić to tylko z odpowiednią dozą niedowierzania i lekko przecząco kręcić głową. I tak do czwartkowego wieczoru.