Gdyby w ramach naszego przeglądu przyznawać nagrody za innowację tygodnia, to taki laur musiałby trafić do Marcina Mastalerka z PiS-u. Statuetkę najlepszego pobudzacza bez wątpienia zgarnąłby Marek Migalski, a Wojciechowi Fibakowi trzeba byłoby przyznać wyróżnienie specjalne - najlepiej w kategorii: "Jaka piękna katastrofa".

Polski internet widział już wiele konferencji opisywanych, analizowanych i interpretowanych na blogach. Okazuje się, że niektórym ta konwencja już się opatrzyła. A że tylko zdechłe ryby płyną z prądem, to młody poseł Prawa i Sprawiedliwości Marcin Mastalerek postawił na innowację, a nawet rewolucję. Odrzucił fałszywą skromność - w końcu bez lansu nie ma awansu - i zorganizował konferencję prasową, której przesłanie można byłoby streścić w zdaniu: "Cała Polska czyta dzieciom i nie tylko blog Marcina Mastalerka".       

Młody poseł najwyraźniej nie może się odnaleźć w szarej i hermetycznej rzeczywistości budynku na Wiejskiej. Zdradza ciągotki ku dziennikarstwu śledczemu, któremu oddaje się właśnie na swoim blogu. W myśl zasady, że najciemniej pod żyrandolem, bacznie przygląda się wypowiedziom Bronisława Komorowskiego. Co więcej, twierdzi, że przyłapał go na kłamstwie.

Dla lansowania Święta Wolności (miałoby się odbywać w rocznicę wyborów 4 czerwca 1989 r. - przyp. red.) prezydent Komorowski nie cofnął się nawet przed publicznym kłamstwem. To już nie jest nawet gafa, z jakich znany jest prezydent Komorowski, to po prostu kłamstwo - pisze Mastalerek. Wyjaśnia, że Komorowski w ostatnich wywiadach twierdził, że głosował w czerwcowych wyborach, choć wcześniej mówił o bojkocie, którego zresztą się wstydzi. Co z tego wynika? Dla przeciętnego zjadacza chleba niewiele, ale dla posła Mastalerka całkiem dużo.

W zamierzchłej przeszłości w Zawiązku Sowieckim przeciwnicy Stalina znikali nie tylko fizycznie. Oni znikali także ze wspólnych zdjęć, jak to miało miejsce w przypadku byłego szefa NKWD Nikołaja Jeżowa. Bronisław Komorowski może skorzystać z tych wzorców - sugeruje nowy kontynuator pisowskich tradycji śledczych. Zamiast wycinania kogoś ze zdjęć, ludzie Bronisława Komorowskiego powinni go doklejać. Dla uwiarygodnienia jego słów o udziale w wyborach, powinni spreparować zdjęcia, jak Bronisław Komorowski z małżonką wrzucają kartki wyborcze do urny 4 czerwca 1989 roku - wyjaśnia wprost, jakby chciał zasugerować, że jego polityczni oponenci sami mogą nie wpaść na tak błyskotliwy pomysł.

Ale to nie koniec. Czy na fałszowaniu historii opierać się będzie polityka Bronisława Komorowskiego? Czy kłamstwo czerwcowe będzie fundamentem jego prezydentury? - zastanawia się Mastalerek, pamiętając, że można pytać o wszystko, zwłaszcza, kiedy to my jesteśmy pytającymi. "Przemysł pogardy!" - powiecie. A gdzieżby! "Umniejszanie znaczenia Prezydenta Rzeczypospolitej!" - zawołacie, wspominając nie tak dawne w końcu czasy. Ale to nie to. To zupełnie coś innego...

Kolejny wpis Mastalerka przynosi kontynuację sprawy. Młody poseł daje czytelnikom do zrozumienia, że oprócz talentów śledczych ma także uzdolnienia kabaretowe. Złapany na kłamstwie Bronisław Komorowski w swoim stylu mówi: ho, ho, ho, oj, tam, oj tam, nie pamiętam dokładnie, ale dzisiaj jest fajnie, jest ptak z czekolady, są różowe baloniki, bawmy się - pisze parlamentarzysta. Jakby podświadomie przeczuwając, że ten żarcik może nie "ugotować" całego audytorium, dorzuca jeszcze drugi. Bronisław Komorowski przypomina takiego "wujka Bronka", który w święto rodzinne, przy domowym obiedzie, opowiada licznie zgromadzonym uczestnikom jak to bohatersko bronił Westerplatte. Nagle ktoś z domowników przytomnie zauważył, że wujkowi Bronkowi musiało się coś pomylić, bo 1 września 1939 roku, jeszcze go na świecie nie było. Wujek Bronek nic sobie z tego nie robi. Głaszcze się po wąsie i nie tracąc rezonu przekonuje, że Westerplatte może nie bronił, ale na jednym z polowań ubił wielkiego niedźwiedzia, co wymagało większej odwagi niż obrona Westerplatte - opowiada. I widać, że komu jak komu, ale jemu na pewno podoba się to, co pisze. Zresztą, gdyby nie był zachwycony własną erudycją, to pewnie nie powtarzałby większości blogowych grepsów na konferencji prasowej.

Czy rozmiar tenisa ma znaczenie?

Chodź na kortach Rolanda Garrosa grali Agnieszka "Isia" Radwańska i Jerzy "Jerzyk" Janowicz, to w mijającym tygodniu uwaga internautów skupiała się na innym tenisiście. Wojciech Fibak - który według niektórych łączy starszych panów z młodymi dziewczętami - spełniał rolę tradycyjnej kości niezgody, tego, co dzieli Polaków na prawdziwych i prawdziwszych, oświeconych i nawiedzonych, oszukanych i oszukujących, zmanipulowanych i manipulatorów. Fibak dorosły i ta pani, a de facto dziennikarka była dorosła wiec w czym problem? - pytał na Twitterze poseł Zbigniew Girzyński z PiS-u. Fibak mógłby zagrać w reklamie Nokii. Nawet hasło ma już gotowe: "Przez całe życie łączyłem ludzi" :-) - sugerował dowcipnie Przemysław Pająk, redaktor naczelny Spider's Web.

Retoryczne salto mortale, albo nawet mortadele, zaprezentowała na swoim Facebookowym profilu Ewa Wanat. A może niektóre kobiety lubią być kupowane i jest to dla nich źródłem satysfakcji seksualnej? Może byście się odwalili od tego, co ludzie robią w łóżku, bo w tej chwili lewica oburzana zachowaniem Fibaka w niczym się nie różni od kościoła katolickiego - napisała oburzona. Idąc tym tropem rozumowania, można by sugerować Donaldowi Tuskowi obsadzenie Fibaka na stanowisku pełnomocnika rządu ds. równego traktowania. Taka propozycja chyba jeszcze nie padła, chociaż trudno uznać ją za całkowicie nieprawdopodobną. W końcu tonący brzydko się chwyta, a już tonący w sondażach chwyta się bardzo brzydko...

Ku zaskoczeniu wielu internautów, merytoryczny głos ws. Fibakgate wyszedł od kontrowersyjnego blogera Kominka. Opublikował on na swoim blogu rozmowę ze swoją znajomą, która 7 lat temu miała być jedną z ofiar czy klientek tenisisty.

Poznałam go, pracując jako kelnerka. Właścicielka poprosiła nas, abyśmy stały przy wejściu i witały gości. W środku nocy wszedł Fibak z kumplami, ja zaczęłam z nimi rozmawiać po angielsku. Skomplementowali mnie, że nieźle posługuję się tym językiem i wtedy Fibak zapytał mnie, czy myślałam o pracy w Anglii? A to był czas, kiedy myślałam o wyjeździe, aby zarobić na kolejny rok studiów - relacjonuje rozmówczyni Kominka. Dał mi wizytówkę. kilka dni później spotkaliśmy się w restauracji - dodaje. Na spotkanie tenisista przyszedł z kolegą, który - według relacji - miał zabrać młodą dziewczynę na kawę i rozmowę o pracy w Anglii. Już na spotkaniu oko w oko okazało się, że kobieta dostawała propozycje nie tylko zawodowe. Osoba publiczna, znany i szanowany Wojciech Fibak potraktował mnie jak kobietę na sprzedaż, po czym przekazał jakiemuś Anglikowi, dla którego miałam być zwyczajną dziwką - mówi wprost rozmówczyni Kominka.

Jaka myszka Miki, taki Disneyland

Co może zaskakiwać, w mijającym tygodniu mało widoczna była aktywność jednego z ulubieńców blogosfery - posła Antoniego Macierewicza. Czy szef smoleńskiego zespołu, autor błyskotliwego stwierdzenia o historiach komisji Laska wziętych z rosyjskiego Disneylandu ma jakieś kłopoty? A może odwrotnie - przygotowuje niemiłą niespodziankę dla kogoś innego?

Religia smoleńska będzie wymagała stosów. Po dojściu Pis-u do władzy zacznie się polowanie na czarownice -  stwierdził w jednym z wywiadów były minister przekształceń własnościowych Waldemar Kuczyński, znany w blogosferze jako Dziadek Waldemar. Ta sympatyczna i pozbawiona politycznej zapiekłości metafora Kuczyńskiego podziałała na wyobraźnie internautów. Jedni przyjmowali ją jak dogmat, inni odrzucali z wyraźnym zażenowaniem. Znaleźli się też tacy, którzy zaczęli zadawać sobie pytanie, czy w tej bajce do straszenia niegrzecznych wyborców PO jest choćby ziarnko prawdy.

Kuczyński może mieć rację - twierdzi bloger Wywczas, przedstawiający się jako "przedsiębiorca, który sam nie wiedzieć dlaczego, poczuł potrzebę blogowania". Skoro teraz Macierewicz po prostu produkuje, zmyśla swoje dowody i poszlaki, fałszuje je swoimi naukowcami, to będzie to robił i w przyszłości, ale już służbami i swoimi prokuraturami - konstatuje. Jeśli PiS dojdzie kiedyś do władzy, to miedzy innymi na smoleńskiej dźwigni - i czy ktoś wtedy wyobraża sobie, że prezes z Macierewiczem powie - kochani, my tylko żartowaliśmy, to było nam potrzebne tylko na wybory ..? Wręcz przeciwnie, będą musieli swój bombowy mit zamachu umacniać, legitymizować, pokazać,  że nie oszukiwali nas przez te lata - dodaje w mocno apokaliptycznym tonie. Niestety, pokazuje, że nie docenia szefa smoleńskiego zespołu. Taka sztampa w jego wykonaniu? Pogłoski o jego politycznej śmierci pojawiają się już od lat i zawsze są mocno przesadzone. Szef smoleńskiego zespołu ma w sobie to coś, co łączy go z dinozaurami polskiego popu, czyli zespołem Papa Dance (notabene, też przedkładającym nasz Disneyland nad rosyjski czy każdy inny). Zmieniają się ustroje, koalicje, rządy, a oni trwają i mają się dobrze. Zmieniają szyldy, fryzury, sympatie i poglądy, ale esencja i nieposkromiona produktywność pozostaje taka sama. Czasem jest śmiesznie, czasem strasznie, ale nigdy nie jest przewidywalnie. Na razie - zarówno w pierwszym, jak i drugim przypadku - trudno zauważyć symptomy jakieś zmiany.

Najdroższa kawa nowoczesnej Europy

"Nasi drodzy parlamentarzyści" - gdyby ktoś miał wątpliwości co do słuszności tego sformułowania, powinien koniecznie obejrzeć wideobloga "Euromigawka" Marka Migalskiego. Członek partii, której skrótową nazwę złośliwcy rozwijali jako "Pomidorowa Jest Najsmaczniejsza", postanowił poświęcić się dla narodu i narażając na nieprzyjemności własne kubki smakowe odsłonić tajemnice europarlamentarnej kawy.

Państwo pozwolicie, że napije się kawy za 840 euro - prosi na początku nagrania Migalski. Później wyjaśnia, że ta kwota to koszt kawy podawanej w ciągu jednego dnia dla jednej komisji PE. Europoseł co chwila przerywa wywód łykiem napoju z porcelanowej filiżanki, a w końcu wyznaje: Ta kawa jest po prostu bardzo zła. To naprawdę nie jest super włoskie espresso. To jest po prostu belgijska lura. Widz dostaje chwileczkę, by móc docenić poświęcenie reprezentanta narodu. Gdy już to zrobi, Migalski znika, a jego miejsce zajmuje szczegółowe wyliczenie kosztów brukselskiej kawusi. Na kawę dla europosłów wydajemy miesięcznie: 39 960 euro, a rocznie 443 520 euro ( ponad 1,8 mln PLN). Po takiej wiadomości człowiek ma ochotę, by zwiększyć zawartość kofeiny w organizmie. Tego - najlepiej w jakichś miłych weekendowych okolicznościach - sobie i Wam życzę.