W przyszłym roku minie 40 lat od katastrofy promu kosmicznego Challenger, w której zginęła siedmioosobowa załoga. Niedawno w Polsce ukazała się książka, która w pogłębiony i pasjonujący sposób przybliża nam tamte wydarzenia. Pokazuje nie tylko samą katastrofę i proces wyjaśniania jej przyczyn, ale też rozciągnięty na wiele lat łańcuch błędów, zaniedbań i zignorowanych ostrzeżeń.
"Katastrofa Challengera. Historia bohaterstwa i dramatu na krawędzi kosmosu" Adama Higginbothama to pozycja niecodzienna i warta uwagi z co najmniej kilku względów.
W czasach, gdy coraz częściej mylimy informacje z wiedzą, a nawet najbardziej skomplikowane zagadnienia próbuje się "tłumaczyć" 90-sekundową rolką na Instagramie, publikowanie pozycji o objętości przekraczającej 600 stron jest aktem dużej odwagi i wiary w czytelnika. Tym bardziej, że dotykamy tutaj kilku niełatwych dziedzin. Poruszamy się pomiędzy inżynierią, biznesem, wielką polityką, a szlachetnym pragnieniem odkrywania tajemnic Kosmosu.
Reportaż Higginbothama daleki jest od tego, do czego przyzwyczaiła nas tzw. polska szkoła tego gatunku. Autor nie próbuje zyskiwać naszego uznania wycyzelowanymi frazami albo pokazem swojej wrażliwości czy erudycji. Pracuje na ogromnej ilości danych i pokazuje bardzo szeroki kontekst wydarzeń, które są głównym tematem książki. Dość powiedzieć, że cofamy się do pożaru Apollo 1, który miał miejsce niemal 20 lat przed katastrofą Challengera. Wszystko po to, żeby czytelnicy mogli zrozumieć, jak kształtowały się przez lata procesy decyzyjne i schematy działania wszystkich podmiotów zaangażowanych w amerykański podbój Kosmosu.
To chyba właściwy moment, by zadać pytanie: Czy to książka tylko dla miłośników astronautyki? Zdecydowanie nie. Oni będą mieli nieco łatwiej, bo mają w głowach bazę pojęciową i z pewnością znają w mniejszej czy większej części najważniejsze fakty związane z opisywanymi wydarzeniami. Osoby, które nie interesowały się wcześniej szczególnie tematyką eksploracji Kosmosu, mogą się początkowo czuć onieśmielone objętością tej książki czy szczegółowością opisywanych zagadnień, ale szybko przekonają się, że takie podejście ma głęboki sens.
Żyjemy w czasach, gdy zachwyty nad możliwościami sztucznej inteligencji i potencjałem modeli językowych nie mają końca, a przyszłość dziennikarstwa w jego obecnym kształcie wydaje się mocno niepewna. Higginbotham z jednej strony daje nam iskierkę nadziei, że w świecie wszechobecnych botów porządny reporter jest jeszcze do czegoś potrzebny, a z drugiej - idzie pod prąd i nie podporządkowuje się dyktatowi skracania, upraszczania i kokietowania wiecznie rozproszonego czytelnika poprzez różne fikołki formalne, które z mediów społecznościowych przekradły się do innych form przekazu. Czy to znaczy, że jego książka jest momentami trudna i wymaga skupienia? Oczywiście. Tym większą jednak satysfakcję daje nam, gdy wejdziemy w rytm tej opowieści i zaczniemy patrzeć na historię sprzed kilku dekad w zaproponowany przez autora sposób.
Upływ czasu sprawia często, że patrzymy na wydarzenia historyczne w sposób uproszczony i sztucznie uspójniony. Zacierają się niuanse i postacie drugoplanowe, ginie gdzieś perspektywa tych, którzy byli świadkami i uczestnikami wydarzeń sprzed lat, a dominuje ją nasze spojrzenie (a my wiemy, jak to się skończyło). Higginbotham - choćby na przykładzie zmieniającego się podejścia amerykańskiego społeczeństwa do kolejnych kosztownych wypraw kosmicznych oraz idących za tym ruchów władz i NASA - pokazuje, że rzeczywistość bywa znacznie bardziej skomplikowana niż chcielibyśmy czasem myśleć. W ten sposób tworzy obraz tarć na styku nauki, polityki i biznesu, który czyta się nieraz z większymi emocjami niż niektóre powieści z nurtu political fiction. Brzmi to paradoksalnie, bo przecież znamy zakończenie...
Autorowi należy się pochwała za jeszcze jedną ważną rzecz. Z szacunkiem podchodzi do tych, którzy zginęli na pokładzie Challengera. Nie są oni w tej historii tylko statystami, ale pełnoprawnymi bohaterami pełnymi pasji (nie tylko ściśle związanych z Kosmosem), zaangażowania i wytrwałości w dążeniu do celu. Doceniona zostaje również determinacja tych, którzy praktycznie do ostatniej chwili próbowali zapobiec tragicznym wydarzeniom, ale zostali zignorowani przez przekonaną o swojej nieomylności, bezduszną biurokratyczną machinę.
Historię Challengera można dziś też czytać ku przestrodze - jako antypodręcznik zarządzania ludźmi i organizacjami. W gruncie rzeczy jest to bowiem opowieść o tym, jak kończy się sytuacja, gdy zależna od polityków i podlegająca różnym naciskom instytucja uwierzy we własną piękną legendę i uzna, że gwarantuje jej ona wieczną nieomylność i pomyślność.
Często mówi się, że rzeczywistość jest ciekawsza niż najlepsza fikcja - w kontekście tej tragedii nawarstwienie się bezmyślności, biurokracji, pychy, cynizmu i podejścia "jakoś to będzie" było tak ogromne, że dałoby się nim obdzielić kilka filmowych scenariuszy. A i tak zostałyby uznane za przekombinowane i mało prawdopodobne.