Debata w Parlamencie Europejskim o mowie nienawiści - w związku z zabójstwem prezydenta Pawła Adamowicza – przekształciła się we wzajemne oskarżenia.

Unijny komisarz ds. bezpieczeństwa Julian King powiedział na początku debaty, że "niektórzy mogą zostać zradykalizowani poprzez teorie spiskowe czy poprzez spolaryzowane debaty". I jakby na potwierdzenie tych słów do takiej spolaryzowanej debaty polsko-polskiej doszło na forum europejskim. 

Janusz Lewandowski z PO oskarżał w imieniu chadeków: "W szczególnym przypadku Polski, hejt był upaństwowiony, zadany mediom publicznym, które po stokroć linczowały prezydenta Adamowicza". 

Na to Ryszard Legutko z PiS-u -  w imieniu konserwatystów - oskarżył opozycję o  "haniebny cynizm" i "wykorzystywanie śmierci Adamowicza do realizacji swoich celów politycznych". 

Niewiele wniosły także wypowiedzi innych, zagranicznych posłów. Była to po prostu okazja, żeby wzajemnie się oskarżać. 

Zabierający głos widział problem po przeciwnej stronie politycznej. Żaden z europosłów nie dostrzegł "belki we własnym oku".  

Debata o mowie nienawiści, była pokazem nienawiści. Po prostu nie miała sensu.