Zamiast noty dyplomatycznej w sprawie sposobu, w jaki burmistrz miasta Kasterlee potraktował 200 Polaków, odcinając im prąd i gaz, jest... napomnienie Polaków, aby przestrzegali prawa. Nasze władze wstydzą się Polaków pracujących poza granicami kraju. Nie pasują do wizerunku Polski, jaki rząd chce promować na europejskich salonach - kraju wzrostu gospodarczego, "zielonej wyspy" pośród innych państw pogrążonych w kryzysie.

Dyplomacje innych, zachodnich krajów zareagowałyby od razu i stanowczo, gdyby 200 rodaków pozbawiono w jakimś kraju z dnia na dzień gazu i prądu, i to w zimie. Znajomy, belgijski dyplomata powiedział mi, że gdyby to spotkało Belgów, to reagowałby osobiście belgijski ambasador w tym kraju, a rząd Belgii słałby zapytania i noty protestacyjne. W przypadku Polski jest niestety inaczej.

Szef dyplomacji Radosław Sikorski mówi mi, że o sprawie dowiedział się raptem dwie godziny wcześniej. Najważniejszy jest prąd dla domków... - rzuca ironicznie do towarzyszących mu dyplomatów. Zapewnia, że konsulat działa.

Jednak gdy zrozpaczeni Polacy dzwonią do konsulatu w Brukseli, słyszą, że nie da się nic zrobić. Konsul powiedziała, że nie mogą nam w żaden sposób pomóc, bo jeżeli była policja, to oni wyszliby na niekompetentnych, bo podważaliby autorytet policji, która stwierdziła, że są tutaj nieprawidłowości - mówi mi pan Darek, który rozmawiał z panią konsul.

W tym czasie Polacy na własną rękę szukają mieszkań lub wracają do kraju. Dopiero gdy RMF FM nagłośniło sprawę, wicekonsul jedzie do Kasterlee i rozmawia z burmistrzem. Nie będzie mieszkań zastępczych. Konsul podaje argumenty burmistrza: tu chodzi o bezpieczeństwo, brak certyfikatów na elektryczność, gaz, budowę...

Tymczasem - nawet znajomy belgijski dyplomata - zgadza się ze mną, że w działaniu burmistrza Kasterlee tak naprawdę nie chodzi o bezpieczeństwo Polaków. Brak certyfikatów na elektryczność, gaz - to pretekst, by wymusić opuszczenie kempingu. Ten burmistrz zachowuje się jak Napoleon - mówi mi mój rozmówca.

Akcja odcinania prądu przy wsparciu 180 policjantów, w tym policyjnej jazdy konnej, nie miała na celu weryfikacji elektryczności. To zachowanie podyktowane niechęcią do Polaków. Ja to nazywam rasizmem. Jeżeli jednak przyjmie się tę optykę, trzeba by odważnej, zdecydowanej reakcji. A ta kłóci się z oficjalną linią o bogacącej się Polsce.