Wynik środowego głosowania w PE ws. Polski to klęska zwolenników ukarania naszego kraju. Pokazuje, że rozpoczęta przez PE procedura art. 7 może zakończyć się fiaskiem. Do tej porażki przyczynili się socjaliści. Chadecy (do których należy PO) byli jeszcze w zeszłym tygodniu przekonani, że zbiorą wraz z czterema innymi grupami politycznymi w PE ponad 500 głosów "za" krytyczną rezolucją w sprawie Polski. De facto rozpoczynałoby to procedurę art. 7 Traktatu UE, który w ostateczności przewiduje nałożenie sankcji na dany kraj Wspólnoty.

Będzie większość pond 500 głosów za art.7, bo wszyscy uważają, że sytuacja w Polsce idzie w złym kierunku i czas na kolejny krok - mówił jeden ze współpracowników Manfreda Webera, szefa europejskiej chadecji. Zebrane 438 głosów "za" rezolucją to oczywiście wystarczająco, aby dokument przeszedł, jednak za mało, żeby ukarać Polskę, gdy dojdzie do ponownego głosowania w tym samym gremium nad wnioskiem do Rady o sankcje.

Raport na temat Polski zlecony Komisji ds. Wolności Obywatelskich musi uzyskać 2/3 głosów, aby trafić do Rady jako wniosek o ukaranie (chodzi o stwierdzenie poważnego zagrożenia dla praworządności).

Środowy wynik głosowania nad rezolucją ws. Polski, czyli 438 głosów "za", pokazuje jednak, że nie ma 2/3 w PE. Dwie trzecie to 501 głosów. Tak więc test, czy będzie zgoda na wysłanie wniosku o ukaranie Polski z artykułu 7 wypada negatywnie.

To musi być duże rozczarowanie dla takich osób jak szef liberałów Guy Verhofstdt, który jeszcze dzień przed głosowaniem dawał do zrozumienia, że będzie to rodzaj "sprawdzianu".

"Porażkę" wywołali socjaliści - którzy wbrew wcześniejszym ustalaniom z chadekami - zgłosili poprawki "aborcyjne". Znalazł się w  nich apel o swobodną aborcję, jako podstawowe prawo kobiet, oraz apel do polskich władz o udostępnianie "doraźnej antykoncepcji" (tzw. pigułki dzień po) bez recepty.

Poprawki - zgłoszone przez lewicowe feministki - były niemożliwe do przyjęcia dla wielu chadeków, również z Platformy Obywatelskiej. Od dawna wiadomo, że europejscy chadecy są podzieleni w tej sprawie. 

Ponadto Unia Europejska nie ma żadnych kompetencji do zajmowania się tego typu etycznymi czy światopoglądowymi kwestiami.

Eurodeputowani PO, którzy nie poparli rezolucji, wolą raczej mówić, że chodzi o to, że nie chcą popierać procedury, która może zakończyć się dla Polski - sankcjami. Nie chcą mówić o aborcji, bo to trudny temat w Polsce.

Nie chcą także się przyznać, że socjaliści swoimi poprawkami o aborcji - zepsuli im plan szerokiego poparcia dla ewentualnych, przyszłych sankcji dla Polski.

Tymczasem - od początku - uzgodnienia między grupami politycznymi (przeprowadzone co najmniej tydzień temu) dotyczyły rozpoczęcia procedury art.7 punkt 1 (pierwszy etap: stwierdzenie poważnego naruszenia praworządności).

A poprawki socjalistów pojawiły się niespodziewanie.

Kto jak głosował?

Siedmiu eurodeputowanych z grupy konserwatystów do których należy PiS - w tym wiceprzewodnicząca Grupy - głosowała "za" krytyczną wobec Polski rezolucją, która rozpoczyna procedurę mogącą zakończyć się sankcjami.

Wśród tych, którzy poparli dokument znaleźli się także polscy eurodeputowani. Chodzi o przedstawicieli PO: Michała Boniego, Danutę Hubner, Danutę Jazłowiecką, Barbarę Kudrycką, Julię Pieterę oraz Różę Thun.

W PO nastąpił wyraźny podział, bo reszta eurodeputowanych Platformy Obywatelskiej wstrzymała się od głosu.

Od głosu wstrzymali się także wszyscy członkowie SLD m.in. Bogusław Liberadzki, czy Krystyna Łybacka. Natomiast przeciwko rezolucji ws. Polski wśród chadeków byli Węgrzy i Litwini.