Szef MSZ Jacek Czaputowicz /VASSIL DONEV /PAP/EPA

Jacek Czaputowicz ogłosił w Sofii, że w dialog nt. praworządności i art. 7 powinien zostać włączony unijny Trybunał. Jeśli chodzi o to stanowisko, w tej chwili mogę tylko powiedzieć, że uważamy, że w proces ten powinien zostać włączony Trybunał Sprawiedliwość UE, jako jedyna instytucja uprawniona do decydowania o tym, czy prawa i standardy UE są przestrzegane - powiedział.

Nie trudno było mi ustalić w Trybunale UE (pewnie mógłby to zrobić także każdy specjalista od prawa europejskiego w MSZ), że nie ma na to żadnych szans, bo Traktat UE nie przewiduje takiej doradczej czy konsultacyjnej roli dla unijnego Trybunału. Żaden sąd w ten sposób nie pracuje, a Trybunał jest przecież sądem - usłyszałam od jednego z ekspertów.

Trybunał może przed orzeczeniem ocenić jedynie, pod względem zgodności z unijnym prawem, umowy międzynarodowe zawierane przez całą Unię Europejską, np. umowę CETA z Kanadą. Nie ma natomiast takiej możliwości, aby Trybunał UE w sposób niewiążący wypowiadał się, czy dany akt prawa krajowego narusza czy nie narusza unijne prawo.

To tak, jakby prosiła pani sąd w Polsce, aby sprawdził, czy pani umowa cywilno-prawna jest zgodna z prawem czy nie - tłumaczył jeden z urzędników w Trybunale UE. Jedyne możliwości oceny prawa to po prostu orzecznictwo - usłyszałam w Luksemburgu.

Może więc o to chodzi nowemu szefowi MSZ? Trybunał UE orzeka albo na wniosek sądu krajowego (w trybie prejudycjalnym, gdy sąd krajowy zwraca się do Trybunału z pytaniem, czy dany akt prawny narusza unijne prawo) lub gdy KE skarży dane państwo członkowskie, zarzucając mu, że przepisy krajowe naruszają prawo Unii.

Jeden z moich rozmówców w Warszawie sugeruje, że Czaputowicz chce, żeby KE pozwała Polskę do Trybunału w sprawie ustaw o KRS i Sądzie Najwyższym; I żeby Trybunał UE wydał wyrok, decydując tym samym o zgodności ustaw o KRS i SN z unijnym prawem (lub stwierdzając, że nie ma w tej sprawie kompetencji).

Z pozoru wydaje się to nieprawdopodobne, żeby polski minister zabiegał o to, by Bruksela pozwała Polskę do Trybunału UE. Szef MSZ wychodziłby z założenia, że procedura praworządności, którą prowadzi KE, jest nielegalna, a Trybunał UE miałby być tym nadrzędnym podmiotem, który w drodze orzeczenia rozstrzygnąłby legalność polskich ustaw.

Sprawa jest jednak bardzo ryzykowna. Tym bardziej, że już jego poprzednik, Witold Waszczykowski, miał podobną koncepcję i zwrócił się do Komisji Weneckiej w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. Rezultat wszyscy znamy. Istnieje ryzyko, że Trybunał UE (za dwa lata) wyda wyrok skazujący Polskę na wysokie dzienne kary finansowe, a wówczas ustawy trzeba będzie i tak zmienić. A w dodatku Rada UE prawdopodobnie wcale nie zrezygnuje z procedury art. 7 i gotowa będzie napiętnować nas, nie czekając na wyrok Trybunału.