​Spalone wraki rosyjskich czołgów - najpierw pojawiły się w Warszawie przed Zamkiem Królewskim, teraz straszą we Wrocławiu. Udają edukacyjną wystawę. Kto wpadł na ten koszmarny pomysł? Komu przyszło do głowy, że lepiej wydać pieniądze na sprowadzenie metalowych trupów, niż na polskiego Bayraktara dla obrońców? Już widzę ojców podczas niedzielnego spaceru, tłumaczących dzieciom, co dzieje się w takim czołgu, gdy uderzy w niego pocisk. Wyobrażam sobie matki pokazujące córkom stopione lufy i zerwane gąsienice. A może by tak zorganizować defiladę rosyjskich jeńców wojennych? Zawsze można je wypożyczyć z Kijowa, jak te zardzewiałe potwory.

Pojawiła się szansa na wznowienie eksportu zboża z Ukrainy drogą wodną. Już szesnaście statków towarowych przepłynęło przez ujście Bystre na Dunaju. Mają odbierać ukraińskie ziarno z portów rzecznych i transportować je w głąb Europy. Putin nie wziął tego pod uwagę, nakazując blokadę Morza Czarnego. Skupił się na łupieniu silosów z okupowanych terenów Ukrainy. Ktoś nawet sporządził mapkę, na której widać trasę ukraińskiego zboża - debile nie wiedziały, że skradzione ciężarówki miały zamontowane GPS-y. Konwoje jechały na południe, potem na Krym, a następnie na północ wzdłuż granicy z Ukrainą i dalej do Rosji. Grabią i kradną wszystko. Pralki, zegarki, komputery - a teraz mąkę.

Porywają też ukraińskie dzieci, tworząc niehumanitarne korytarze. Dziesiątki tysięcy małych Ukraińców znalazły się wbrew woli poza wschodnią granicą swojego kraju. Dziewiętnastowieczne myślenie Kremla znowu daje o sobie znaki - robili to w zaborze rosyjskim z Polakami, teraz czynią to samo kradnąc sąsiedniemu narodowi przyszłość. Potwór jest głodny, kłapie łapczywie szczęką. Przechwycił zachodnie samoloty, które w chwili wybuchu wojny stały na rosyjskich lotniskach. Połknął nawet sieć restauracji McDonalda, nazywając ją "Smacznie i Kropka". Ma nowe logo i powinna serwować takie samo żarcie. Z małą różnicą - nie będzie frytek, bo Rosjanom zaczyna brakować ziemniaków.

Nie liczę już dni. Teraz znaczenie mają tylko okrągłe liczby. Za chwilę będzie ich sto pięćdziesiąt, potem pięćset, a po nich tysiąc. Ciąg rosyjskiej agresji jest nieskończony. Może go przerwać tylko deszcz ukraińskich pocisków. Okrągły stół stał się dla obu stron abstrakcyjnym meblem - nikt nie poszukuje nawet stolarza. Zresztą, Rosjanie nie potrafiliby przy nim usiąść. Wydaje im się, że najpierw Ukrainę spalą, a dopiero potem będą rozmawiać. Taki savoir-vivre wyssali z mlekiem matki - w roztańczonych wódą domach, na partyjnych wiecach pod flagą Stalina. Z takiego cycka piją teraz megalomani z Kremla. Wydaje im się, że to imperialny pokarm, a z pysków cieknie im kwaśne mleko.

I tylko gdzieś mignie jakiś samotny protest, jakiś wyrok wieloletniego więzienia, bo ktoś powiedział "nie" wojnie. Słucham relacji moskiewskiego korespondenta BBC. Nie może mówić bez kagańca, bo grozi mu za to kolonia karna. Jednak - jak podkreśla - coraz mniej na ulicach samochodów ze znakiem Zorro. Ludzie jakby chodzą inaczej i inaczej patrzy im z oczu. To może być oznaka nadchodzącej zmiany albo postępujący artretyzm i ślepota. Może jestem naiwny, ale święcie wierzę w pojęcie masy krytycznej. Przyjdzie czas, kiedy płacz matek nad grobami synów zbierze się w jeden wielki potok i zaleje wężowisko na Kremlu. Kiedy pięści zrozpaczonych ojców zamienią się w sierpy i młoty.