Ruiny zlikwidowanej odlewni żeliwa stały się miejscem nietypowych zawodów. Amatorzy wspinaczki wchodzili dzisiaj na pionową ścianę z czerwonych cegieł. Zapowiadają, że będzie ich tu widać częściej.

Jest sobotnie przedpołudnie, bezdeszczowe, choć ponure, niczym ruiny dawnej odlewni przy ul. Metalurgicznej. Ale obok opuszczonych budynków nie jest dziś ponuro. W powietrzu pachnie ogniskiem i kiełbaskami strzeżonymi przez psa, który bardziej interesuje się tym, co dzieje się na murze opuszczonego budynku. 

Na ceglastą ścianę wytrwale wspina się kilka osób. Nie chwytają muru gołymi rękami. Do tego służą im specjalne czekany

To się nazywa drytooling - wyjaśnia Przemysław Olekszyk, prezes Klubu Wysokogórskiego w Lublinie. Ruiny odlewni nie są ani górskie, ani przesadnie wysokie. Jakieś 9 metrów - szacuje Olekszyk i tłumaczy, że taka wspinaczka na murze przyda się później w górach. 

Jest to trening przed wspinaniem zimowym. Chodzi o trenowanie wspinania się w rakach z czekanami technicznymi dziabkami po litej skale, w tym przypadku po cegle - opowiada prezes. 

Nie jest łatwo. Mamy pion, mamy grawitację, mało stopni, jak to wszystko złożymy do kupy, to nie jest łatwo - przyznaje mężczyzna, który chwilę wcześniej musiał przerwać podejście, bo odczepił się od ściany. Jest nieco zasapany, ale cały i zdrowy, bo każdy zawodnik jest zabezpieczony liną, nad którą czuwa drugi zawodnik. Można powiedzieć, że moje życie jest w jej rękach - mówi mężczyzna o czuwającej nad nim koleżance.

Już się przyzwyczaiłam do wspinaczki, że to tak działa - śmieje się kobieta. Gdy jej partner wspinaczkowy odpada od ściany, musi mocno trzymać linę. Mam odpowiedni przyrząd asekuracyjny i muszę trzymać linę pod tym przyrządem. I postarać się sama nie polecieć za wysoko.

Zawodnicy, z którymi rozmawiam, po raz pierwszy w życiu wspinają się na mur z cegieł. Zwykle wybierają się na skałki lub ściankę wspinaczkową, ale tam zasady są inne. To ciekawe doświadczenie - przyznaje zawodniczka.

Takie widoki mają być tu częstsze, bo amatorzy górskich wspinaczek dogadali się z właścicielem obiektu. Był tak miły, żeby nam ten teren udostępnić - mówi Olekszyk i zapowiada, że jego klub będzie tu zaglądać częściej, bo ruiny mają służyć za "ogródek drytoolowy". To pierwszy taki obiekt na Lubelszczyźnie, nic innego nie udało nam się znaleźć.

Opracowanie: