Bardzo podobał mi się początek meczu Niemcy-Portugalia. Niestety, chwilę potem zaczęli grać i zrobiło się nudno. Pyk, pyk, pyk, szmacianka leci, za nią kilku panów... zieeew. Ale naprawdę się starałam. Zasnęłam dopiero pół godziny przed końcem spotkania.

To była kolejna w moim życiu próba złapania futbolowego bakcyla. Żeby nie było, że mówię: "Nie lubię", a nigdy meczu nie widziałam. Tym razem uzbroiłam się w miskę czereśni, kieliszek wina i kota. Wszystko na nic. Po raz n-ty muszę z ręką na sercu po gombrowiczowsku powiedzieć: "Nie zachwyca!". No, nie zachwyca. Niemożność mnie pokonała.

Nie pomogli piłkarze o polskich korzeniach w niemieckiej drużynie, nie pomogło przekonanie, że oto patrzę na dobrą piłkę, nie pomógł nawet Cristiano Ronaldo, bo włosy miał nasmarowane jakąś słoniną. Ja po prostu jestem chyba impregnowana na kibicowskie emocje. A widok małych, białych nóżek pętających się na zielonym polu działa na mnie - no właśnie - usypiająco. Jak się potem dowiedziałam od ludzi, którzy się znają, ten mecz rzeczywiście był nudny. Punkt dla mnie.

Cóż - Euro mnie nie zaskoczyło. Pocieszam się faktem, że powoli się kończy (ciii, tak sobie wmawiam!). Tym bardziej, że jeśli jeszcze gdzieś zobaczę kolejne losujące zwierzę, to chyba zemdleję. To było zabawne, na początku, kiedy jeszcze typował śp. Paul. A teraz mamy całe zoo. Rozrastające się na dodatek. I chociaż zwierzęta uwielbiam, to tylko czekam, kiedy dochowamy się losującej jaszczurki Jadwigi, pytona Leona i klaczy Kunegundy. I oczywiście każde będzie obstawiać coś innego.

Słowem - Euro mnie trochę nudzi, trochę irytuje, trochę żenuje. Ale staram się nie przeszkadzać w świętowaniu tym, którzy potrafią dostrzec urok piłkarskiej imprezy. I zachować dystans, jak do całego futbolu. Zwłaszcza, że chwilami (rzadko, ale jednak) nawet mi się to podoba :)

Chociaż nie! Istnieje futbol, który bardzo sobie cenię. A raczej ceniłam.

W sumie "futbol" to złe słowo, bo w podstawówce grało się butelką (nie, nie w butelkę). Przed lekcjami, w dużej auli, nad którą górowała płaskorzeźba Jana Pawła II. Brało się więc właśnie spłaszczoną plastikową butelkę, kapcie nieobecnego (albo dojeżdżającego później) kolegi, ustawiało z nich bramki, dobierało drużyny i jazda! Grali i chłopcy, i dziewczyny. Co to były za emocje, jaka szybkość, jakie podania, jakie faule! A jaka widownia z innych klas! Wpakowałam kilka niezłych goli, między innymi pod tę nieszczęsną płaskorzeźbę z papieżem. O te nasze mecze były wieczne scysje z woźnymi, które tępiły nas za hałas, rysowanie podłogi i obijanie ścian, ale w sumie sprawa nigdy nie otarła się o gabinet dyrektora. Być może panie skrycie wpadały w piłkoszał...

Tak więc w roku szkolnym uprawiało się futbol aktywnie. A w wakacje - w wakacje się kibicowało. Na starym boisku zbierała się śmietanka męskiej młodzieży i rozgrywała co wieczór mecze. O Orlikach wtedy jeszcze nikt nie słyszał. Przychodziło się, oklaskiwało kolegów, a jak się już było kibicko-cheerleaderką zasiedziałą, to można było korzystać z trybuny honorowej, czyli wdrapać się na dach nieużywanej komórki, skąd widać było świetnie całe boisko, a na dodatek pod ręką były czereśnie z drzewa obok. To były czasy, kiedy chłopcy po strzelonym golu krzyczeli "Roberto Carlos!!!", ewentualnie "Ronaldo!!!" albo "Zinedine Zidane!!!", jeśli ktoś był fanem Juventusu. I żaden, ale to żaden Cristiano R. nigdy nie będzie tak przystojny jak kolega ze starszej klasy, który cudownie kiwał przeciwników przed bramką. Kibicowanie wcale nie było do niczego.

Zdaje się, że wtedy właśnie podjęłam jedną z moich pierwszych prób obejrzenia meczu. Grał Bayern Monachium z kimś tam. Wytrzymałam 20 minut i to był początek mojej drogi do stwierdzenia, że futbol na poważnie to jednak nie dla mnie.

Ciepło myślę natomiast o naszej podwórkowej piłce nożnej, z dala od Euro i wielkich stadionów, szczerej, nieprzekupnej, nieupolitycznionej. Naprawdę SPORTOWEJ? I chociaż na hasło "mecz" wyłączam telewizor, a w szafie od lat nie mam tenisówek, to dajcie mi butelkę po Coli i kolegów z 5A, a chętnie strzelę jeszcze niejednego gola. Ktoś się przyłącza?