Śmierć Roberta Dziekańskiego na lotnisku w Vancouver, do której doszło po użyciu paralizatorów przez policję, była zabójstwem - wynika z raportu koronerów prowincji Kolumbia Brytyjska. Polak zmarł sześć lat temu.

Agencja The Canadian Press, która dotarła do dokumentu, podkreśla, że termin "zabójstwo" w raportach Coroners Service oznacza, że do śmierci doszło w wyniku działania innej osoby lub innych osób, ale określenie to nie przypisuje nikomu winy. Zdaniem koronera, Dziekański zmarł z powodu ataku serca. W 2010 roku sędzia Thomas Braidwood, uznał, że użycie paralizatorów było nieuzasadnione a policjanci powinni zastosować inne środki "unieszkodliwienia" Polaka. Działanie urządzenia spowodowało wzrost ciśnienia krwi i przyspieszenie pracy serca. 

Dziesięć godzin czekania i nic


Robert Dziekański wylądował na lotnisku w  Vancouver w październiku 2007 roku. Po długiej podróży samolotem, spędził tam 10 godzin. Był zdenerwowany i zmęczony. Nikt nie potrafił go skierować do właściwej części lotniska, aby przeszedł odprawę.

Proces czterech policjantów, którzy mają usłyszeć zarzuty składania fałszywych zeznań, miał się rozpocząć dwa lata temu. Był już kilka razy przekładany. Każdy z nich ma mieć odrębny proces. W kwietniu 2010 roku szefowie funkcjonariuszy przeprosili matkę Roberta Dziekańskiego. Policja wypłaciła jej również odszkodowanie.