Około tysiąca byłych żołnierzy południowokoreańskiej marynarki wojennej manifestowało w Seulu. Domagali się odwetu za wtorkowy atak artylerii Korei Północnej na południowokoreańską wyspę, w którym zginęły cztery osoby.

Zobacz również:

Demonstranci zebrali się w centrum południowokoreańskiej stolicy, palili flagi Korei Północnej i wizerunki przywódcy reżimu w Phenianie Kim Dzong Ila oraz jego najmłodszego syna i najprawdopodobniej następcy Kim Dzong Una.

Zjednoczmy się i zemścijmy się! - skandowali weterani, manifestujący w mundurach i czerwonych hełmach. Jesteśmy gotowi na podejście do linii frontu - oświadczył emerytowany żołnierz marynarki wojennej Li Kwang Sun.

Kilka godzin wcześniej pod Seulem odbyły się uroczystości żałobne dwóch żołnierzy marynarki wojennej, którzy zginęli we wtorkowym ostrzale wyspy. W ceremonii uczestniczył premier Korei Południowej Kim Hwang Sik i wielu przedstawicieli wojskowych.

We wtorek Korea Północna wystrzeliła około 200 pocisków artyleryjskich w kierunku południowokoreańskiej wyspy Yeonpyeong na Morzu Żółtym. W wyniku ostrzału, oprócz czterech zabitych, 18 osób zostało rannych. Armia Korei Południowej odpowiedziała na ten atak 80 pociskami. Zdaniem analityków był to najpoważniejszy atak od czasu zakończenia działań wojennych na Półwyspie Koreańskim w 1953 roku.

Wynik trwającej trzy lata wojny koreańskiej był nierozstrzygnięty i konflikt zakończył się zawieszeniem broni, bez podpisania traktatu pokojowego. Między państwami została ustalona czterokilometrowa strefa demarkacyjna przecinająca 38. równoleżnik. Oficjalnie więc obie Koree wciąż pozostają w stanie wojny. Po obu stronach szerokiej na 4 km i długiej na 245 km granicy między obiema Koreami stacjonuje około 2 mln żołnierzy, w tym około 28 tys. z USA.