Piraci internetowi staną się we Francji bezkarni, ale tylko częściowo. Szef stworzonej przez rząd komisji do spraw ochrony praw autorskich oświadczył, że strony, które proponują piosenki i filmy nie powinny być zamykane - pod warunkiem, że tacy internauci na tym nie zarabiają.

Według Pierre'a Lescure'a - szefa komisji ekspertów, która ma oficjalnie przedstawić rządowi swoje propozycje na początku przyszłego roku - karanie osób ściągających pliki z pirackich stron internetowych jest absurdem. Przypomina on, że w przeszłości płyty z muzyka były zawsze kopiowane na prywatny użytek - najpierw na kasetach, później na płytach kompaktowych, w końcu w sieci w formie plików informatycznych. Filmy przegrywano najpierw na kasety wideo, później na płyty DVD itd.. Według niego, karani powinni być tylko ci piraci, którzy na tym zarabiają oraz osoby, które np. wykorzystują darmowo pobrane piosenki w celach handlowych - choćby właściciele sklepów czy firm usługowych, którzy puszczają je przez głośniki, by umilić życie klientom.

Obowiązujące dotąd we Francji prawodawstwo zakładało mi - oprócz grzywien - okresowe zakazywanie korzystania z łączy internetowych osobom nielegalnie ściągającym piosenki i filmy. Rząd uznał jednak, że jest nieskuteczne - w ciągu dwóch lat nikt nie został ukarany.

Represyjne prawo było ostro krytykowane przez międzynarodowe instancje, według których pozbawianie piratów dostępu do internetu jest karą nie do przyjęcia. Wiele formalności administracyjnych, bankowych, podatkowych itd. trzeba bowiem dzisiaj załatwiać we Francji właśnie w sieci - nie mówiąc już o konieczności dostępu do poczty elektronicznej m.in. z powodów zawodowych.

Zachęcić internautów do kupowania

Zgodnie z obietnicą wyborczą lewicowego prezydenta Francois Hollande'a, rząd powołał specjalną komisję ekspertów. Ma ona przedstawić propozycje alternatywnych sposobów zachęcania internautów do kupowania muzyki i filmów w internecie. Rozważane jest m.in. wprowadzenie tzw. licencji globalnej - internauci mieliby płacić niewielką sumę każdego miesiąca, w zamian za co mogliby do woli pobierać w sieci pliki muzyczne i filmowe. Dochody z licencji zasilałaby przemysł rozrywkowy i alternatywna twórczość artystyczna. W oczekiwaniu na konkluzje komisji, powołana przez byłego prawicowego prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego instytucja o nazwie Wysoka Władza ds. Rozpowszechniania Dzieł Sztuki i Ochrony Praw w Internecie (HADOPI), która miała walczyć z piractwem, zostanie - jak ogłosiło ministerstwo kultury - stopniowo pozbawione budżetu z powodu kryzysu.

Po stworzeniu HADOPI we Francji pojawił się nowy rodzaj lukratywnego biznesu. Firmy prawnicze proponowały masową pomoc prawną internetowym piratom. Oferowały one przyłapanym na gorącym uczynku internautom wsparcie sztabu adwokatów, którzy wykorzystywali ewidentne luki prawne. Wystarczyło, by osoba oskarżona o internetowe piractwo zapłaciła abonament w wysokości 18 euro - i przez cały rok adwokaci zapewniali jej pomoc prawną na wszystkich szczeblach procedury karnej, dzięki czemu ona unikała ona wyroku skazującego. Trudno bowiem udowodnić jakiejkolwiek osobie, że z jej łącz nie korzystał ktoś inny - kontrolę nad jego łączem wi-fi mógł bowiem przejąć np. sąsiad dzięki istniejącym hakerskim programom komputerowym.

"Zapłaćcie i korzystajcie z internetu bez strachu!" - zachęcał internetowy serwis usługowy "SOS HADOPI" Jego twórcy zapewniają, że robią to, by bronić swobód obywatelskich. Wielu komentatorów sugeruje jednak, że adwokaci odkryli "żyłę złota". Piosenki i filmy są bowiem nielegalnie pobierane w sieci przez miliony Francuzów, którzy są potencjalnymi klientami. Do tego sposób ściągania piratów przez HADOPI uznawany był przez wielu niezależnych ekspertów za przestarzały. Kontrolowano bowiem tylko połączenia pomiędzy komputerami prywatnych osób P2P. Natomiast większość Francuzów nielegalnie ściąga piosenki i filmy że stron firm, które oferują możliwość przechowywania plików np. Rapidshare.