Kanada podśmiewa się z nowej inicjatywy frankofońskich purystów w Quebecu. Parlament tej prowincji przyjął bowiem jednomyślnie wniosek, aby do klientów zwracano się nie zwyczajowym francusko-angielskim "bonjour-hi", a tylko "bonjour".

Kanada podśmiewa się z nowej inicjatywy frankofońskich purystów w Quebecu. Parlament tej prowincji przyjął bowiem jednomyślnie wniosek, aby do klientów zwracano się nie zwyczajowym francusko-angielskim "bonjour-hi", a tylko "bonjour".
Flaga Kanady / McPHOTOs /PAP/DPA

Wniosek został przedłożony pod obrady Zgromadzenia Narodowego, czyli parlamentu prowincji Quebec, przez separatystyczną Partię Quebecką. Poparli go parlamentarzyści, w tym anglojęzyczni. Za wnioskiem głosowali także rządzący w prowincji liberałowie, którzy w ostatnich wyborach wygrali z Partią Quebecką. Nawet premier Philippe Couillard mówił, że wolałby, aby także anglojęzyczni mieszkańcy prowincji mówili "bonjour", a nie "bonjour-hi".

W związku z tą sprawą 50 organizacji anglojęzycznych w Quebecu wystosowało list do premiera Couillarda. Quebec Community Groups Network (QCGN) napisała w nim, że do ubiegłego tygodnia anglofoni w Quebecu nabierali przekonania, iż rząd chce mieć lepsze relacje z mówiącymi po angielsku mieszkańcami prowincji. Teraz zaś, jak napisała QCGN, rząd został "wymanewrowany w cynicznej taktyce wbijania klina", a na świecie Quebec zaczął być postrzegany jako miejsce, gdzie "angielski jest niemile widziany".

Sprawa powróciła do Zgromadzenia Narodowego i premier Couillard przyznał, iż jego rząd nie przewidział, że przyjęcie wniosku spotka się z tak negatywną reakcją. Następnie, co w quebeckim parlamencie jest rzadkością, przeszedł na angielski mówiąc, że chce powiedzieć "anglojęzycznym mieszkańcom Quebecu, że nie ma różnych kategorii mieszkańców, jest tylko jedna - pierwsza, zaś mówiący po angielsku mieszkańcy Quebecu należą do tej pierwszej kategorii, tak jak my wszyscy".

Jak twierdzą media, to dopiero początek serii spotkań i tłumaczeń, co rząd miał na myśli. Liberałowie zorientowali się, że wpadli w pułapkę, którą zastawił lider Partii Quebeckiej Jean-Francois Lisee. W przyszłym roku w Quebecu odbędą się wybory, więc kwestie tożsamości frankofońskiej prowincji będą znów przedmiotem kampanii wyborczej.

Media donosiły, że właściciele sklepów w Quebecu już zaczęli się zastanawiać, czy ewentualny brak subordynacji językowej będzie karany. Wniosek Zgromadzenia Narodowego, choć jednogłośny, jest jednak niewiążący. Niemniej parlamentarzyści nie zdecydowali się go unieważnić.

Couillard mówił w parlamencie o tym, jak przegłosowany wniosek ośmieszył prowincję i nawiązał do osławionej "pastagate" sprzed czterech lat. Sprawa "bonjour-hi" nie jest pierwszą, w której dbałość o język francuski zamienia się w śmieszność. Na początku 2013 roku Urząd ds. języka francuskiego (OQLF) nakazał modnej włoskiej restauracji w Montrealu zmianę nazw tradycyjnych włoskich potraw. OQLF, liczący sobie ponad 50 lat, ma zajmować się promocją języka francuskiego, ale pełni też rolę policji językowej, ścigając naruszenia Karty języka francuskiego.

Restauracja "Buonanotte" otrzymała w 2013 roku wezwanie do przetłumaczenia na francuski włoskich nazw potraw, w tym tak jednoznacznych jak "pasta". Przy okazji "pastagate" dziennikarze otrzymali wiele innych relacji o podobnych przypadkach. OQLF utrzymywał, że prawo jest jasne i języki inne niż francuski mogą być w menu, ale dominować musi francuski, aczkolwiek w końcu przyznał, że "wystąpił nadmiar gorliwości" w tej sprawie.

Prawo o języku francuskim, który jest jedynym oficjalnym językiem w Quebecu, reguluje nawet proporcje wielkości liter w nazwach przedsiębiorstw. Nazwa może być angielska, ale musi być większe francuskie tłumaczenie.

(mpw)