To nie policja, ale organizator odpowiada za burdy w czasie Marszu Niepodległości 11 listopada. Komendant główny policji prezentując raport z kontroli wewnętrznej pozytywnie ocenił zachowanie funkcjonariuszy.

Marek Działoszyński utrzymuje, że siły policji koło rosyjskiej ambasady były wystarczające w czasie Marszu Niepodległości. Jak twierdzi, gdy doszło do podpalenia budki strażniczej, funkcjonariusze błyskawicznie odgrodzili tłum od muru ambasady.

Komendant główny przekonywał też, że otoczenie placówki dyplomatycznej szczelnym kordonem, nie zapobiegłoby wrzucaniu przez demonstrantów rac na jej teren.

Jedyne sensowne zabezpieczenie mogło być tylko wtedy, kiedy byłaby zmieniona trasa - mówił. Taka odgórna decyzja byłaby jednak niezgodna z prawem.

Szef policji przyznał jednocześnie, że za bardzo zawierzono organizatorom marszu. W przyszłym roku, jak dodał, to zaufanie będzie mniejsze.

11 listopada w Warszawie podczas zorganizowanego przez narodowców Marszu Niepodległości doszło - podobnie jak w poprzednich latach - do burd, w tym w pobliżu ambasady Federacji Rosyjskiej. Spłonęła też budka policyjna przed placówką. Na teren ambasady rzucono petardy i race. Rosja natychmiast przekazała Polsce stanowczy protest z powodu tych zajść. Straty placówka wyceniła na 11 tys. dolarów.

(abs)