Czy były prezes Polskiej Grupy Energetycznej Krzysztof Kilian zastąpi Jacka Rostowskiego na stanowisku ministra finansów? Jak usłyszeliśmy od jednego z ministrów, taki scenariusz jest rozważany.

Za takim przeprowadzeniem rekonstrukcji przemawia przede wszystkim fakt, że Krzysztof Kilian i Donald Tusk działają wspólnie od ponad 20 lat, na przykład razem zakładali Kongres Liberalno-Demokratyczny.

Po drugie, nominacja Krzysztofa Kiliana na stanowisko ministra finansów wiązałaby się z utarciem nosa zwolennikom Grzegorza Schetyny. Obecne kierownictwo resortu skarbu - minister skarbu Włodzimierz Karpiński i wiceminister Zdzisław Gawlik to ludzie, związani ze Schetyną, którzy ostatnio mocno utrudniali Kilianowi pracę, ostatnio odwołali mu dwóch zastępców.

Po trzecie, nieprzypadkowy może być czas odejścia Kiliana z Polskiej Grupy Energetycznej. Rezygnację złożył wczoraj wieczorem i ogłosił tuż przed 23:00 - to nie jest typowa godzina na takie komunikaty.

Po czwarte wreszcie, Donald Tusk ma problem ze znalezieniem nowego ministra finansów, a jego zaufany kolega bardzo by mu się tu przydał.

Po rezygnacji prezesa PGE akcje tanieją w południe o 3 procent i ciągną w dół całą giełdę. Indeks WIG30 tracił o godzinie 12:00 osiem dziesiątych procent.

Krzysztof Kilian nie jest jedynym kandydatem na ministra finansów wymienianym na giełdzie nazwisk. Często pojawia się także nazwisko Dariusza Grabowskiego, niektórzy wymieniają także Dariusza Rosatiego oraz obecnego wiceministra finansów Wojciecha Kowalczyka i głównego ekonomistę tego resortu Ludwika Koteckiego.

Kilian dostanie astronomicznie wysoką odprawę?

Dziennikarze "Wprost" ustalili nieoficjalnie, że Kilian może liczyć na sporą odprawą po odejściu z PGE. Standardem na takim stanowisku jest odprawa z rocznym zakazem konkurencji. Przy pensji 110 tys. zł i dodatkowo premii, to może oznaczać ok. 2 mln zł - ustalił "Wprost". Biorąc pod uwagę awanturę o 500 tys. zł Rafała Kaplera (byłego prezesa Narodowego Centrum Sportu, odwołanego za opóźnienia w budowie Stadionu Narodowego) to może być poważny argument - podał "Wprost".