Kto stoi na warcie w jednostkach wojskowych? Nie żołnierze. Od kiedy skończył się pobór do wojska, pod płotem koszar czy szkół wojskowych coraz częściej można zobaczyć nie zielone, lecz czarne mundury. Dotychczasowych wartowników zastąpiły prywatne firmy ochroniarskie.

Jak to się stało, że młodych mężczyzn w zieleni zastąpili - często już siwawi - panowie w czerni? Zdaniem kpt. Tomasza Ostrowskiego z toruńskiego Centrum Szkolenia Artylerii i Uzbrojenia, powodów było kilka. - Dążyliśmy do tego, by naszym żołnierzom zapewnić możliwie jak najlepsze warunki do trenowania. Nie mogliśmy dopuścić, by stali na warcie i marnowali swój czas służbowy - wyjaśnia. Kapitan Marek Serocki, rzecznik CSAiU dodaje: - Zabrakło poborowych. Kiedyś to oni pełnili służbę wartowniczą. Przeszliśmy na armię zawodową.

Żołnierze służby zasadniczej stanowili niewyczerpane źródło taniej siły roboczej. Niegdyś budynków Centrum strzegło sześćdziesięciu darmowych wartowników. Teraz ich miejsce zajęło dwudziestu ochroniarzy. Dlaczego aż trzykrotnie mniej? Oczywiście chodzi o pieniądze. - Robiliśmy symulacje kosztów, faktycznie wykazały, że pewne oszczędności były, więc był to jeden z powodów.

Jakie to były oszczędności - kapitan Serocki nie zdradza.

Ochroniarze spacerujący pod płotem jednostki wojskowej to jednak częsty widok w Europie. Przynajmniej według chorążego Zbigniewa Płaczkiewicza ze Szkoły Podoficerskiej Wojsk Lądowych w Toruniu. - Można się z tym spotkać wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z armią zawodową - mówi.

Kiedyś pytało się w żartach - żołnierze strzegą kraju, ale kto strzeże żołnierzy? Teraz już wiemy: ochroniarze...